Jeśli XII nie pojawi się do 20.10 - nie wiem, co robię z Teorią.
20.10 to deadline, który ustanawiam już ostatecznie (ta, jasne).

czwartek, 31 października 2013

IV: Anioł Stróż




                   Następne dni były mgłą; rzeczywistością rozerwaną między nieprzytomnym oczekiwaniem a słodką otchłanią ciemności. Bolesny, samotny wschód. Południe spędzone w domu na beznamiętnym patrzeniu przed siebie, przerywanym jedynie krótkimi, nieco wymuszonymi, wizytami. Powolnie zstępująca noc, w której wszystko staje się jakby wyraźniejsze, a zarazem powoduje zmęczenie, które otępia i daje nieświadomość.  
                   Trzeba jednak przyznać, że właśnie te odwiedziny, symbole życzliwości, pozwalały mu przetrwać. Wśród swojej nijakości, beznamiętności względem każdego i wszystkiego, gdzieś w głębi duszy był wdzięczny ludziom wymuszającym u niego człowiecze potrzeby i odruchy. Zmartwieni sąsiedzi pojawiali się u progu codziennie, niosąc trunki lub dania. Grzesiek spoglądał na nie nieobecnym wzrokiem, pod naciskiem próbował, lecz nie miały one smaku. Wszystko smakowało morską wodą. Spędzał długie minuty pod baczną obserwacją, czasem nawet odezwał się zdawkowo. A potem znów patrzył na bezużyteczne sprzęty.
                    Z miasta nie docierały do niego żadne wieści. Irytowała go ta bezsilność oparta na niewiedzy. Był naukowcem. Człowiekiem żyjącym po to, by wiedzieć. Wrodzona dociekliwość i racjonalność stały się przekleństwem.  Kilka razy był o krok od wybiegnięcia z domu, stanowczego ruszenia w stronę komisariatu i domagania się wyjaśnień. Zawsze jednak zatrzymywał się tuż przed drzwiami. Przecież już tam  był. Nie dowiedział się niczego. Otrzymał tylko zapewnienia, obietnicę informacji. Telefon dotąd milczał.
                   Siedział przy otwartym oknie, obserwując przystań. Małe, niewyraźne sylwetki to pojawiały się, to znikały za budynkami. Słońce ślizgało się po wzniesieniach, pokrytych lasami, podkreślając ich zieloną barwę i okrągłe kształty szczytów. Gdzieś w oddali, z nowym zestawem turystów, powoli po turkusowej tafli sunął ogromny prom. Mężczyzna podnosił wzrok, nie chcąc natrafić na przycumowany pod oknem jacht. Nie wychodził z domu, unikając zderzenia z rzeczywistością. Niezmienny krajobraz wyspy lub mieszkania pozwalał mu tłamsić w sobie nerwy, frustrację, lęk.
                   Ciszę niespodziewanie przerwało pukanie. Był to dźwięk tak irracjonalny, że jego mózg początkowo go odrzucił. Nie zamykał drzwi. Wszyscy okoliczni to wiedzieli i po prostu wchodzili. Odgłos powtórzył się. Dopiero wtedy zaczął się zastanawiać nad potencjalnym gościem. W jego umyśle zabłysnęła nadzieja, każąca liczyć na ujrzenie funkcjonariusza z dobrymi informacjami czy nawet samą Nadię. Ta myśl uciekła tak samo szybko, jak się pojawiła. Zastąpił ją niepokój. Mógł to być zwyczajnie zagubiony podróżnik, a może akwizytor. Przepełniała go niechęć do rozmowy z kimkolwiek. Gdyby ruszył się i otworzył drzwi, a za nimi ujrzał obcą twarz – zatrzasnąłby je z powrotem. Jakiekolwiek interakcje międzyludzkie, tym bardziej wymagające sztucznych uśmiechów, pragnął ograniczyć do absolutnego minimum. Przybysz nie dawał za wygraną. Stukał, pukał i walił. Aż ciężko uwierzyć, że nie spróbował najzwyczajniej w świecie pociągnąć za klamkę.
                   Grzesiek wstał. Zawahał się. Drażniący dźwięk zaczynał go już irytować. Pokonał drewniane schody. Zatrzymał się tuż przed drzwiami frontowymi, niepewny, czy na pewno chce je otworzyć. Położył dłoń na klamce i w tym momencie pukanie rozległo się po raz kolejny, doprowadzając go niemal do pasji. Postanowił przywitać się z niechcianym gościem zmęczeniem, złością i jednoznacznie pożegnać go, zatrzaskując drzwi. Pchnął je, lecz zanim zdążył wykonać swój mizerny plan, zamarł.
                   – Co ty… Jak?... – wydukał. Jego niespecjalnie ostatnio używany głos brzmiał ochryple. Przepełniające go zdziwienie było doskonale słyszalne. W swoich najśmielszych przewidywaniach nie spodziewał się ujrzeć własnej siostry. Mimo otępienia, nie miał najmniejszych wątpliwości, co do tożsamości szatynki stojącej tuż przed nim. Ostatni raz widział Annę pół roku temu, prawda, lecz ten krótki okres czasu nawet trochę nie zamazał w jego pamięci obrazu rodziny. Zdezorientowany, mierzył ją pustym wzrokiem. Rozpoznawał te ostre rysy, tę kwadratową sylwetkę, z której lubił się swego czasu wyśmiewać, ten miejski styl: szpilki i ołówkowe spódnice nie należały do typowego stroju tutejszych kobiet. Turystycznego wyglądu zapewne miały jej dodawać ogromne okulary przeciwsłoneczne i jeszcze większy kapelusz. Wraz ze sporych rozmiarów walizką, w tym przypadku stylizacja sugerowała bardziej panią poszukującą pięciogwiazdkowego hotelu niż niewielkiego domu. To zabawne, jak ludzki umysł potrafią zająć tak prozaiczne rzeczy, by tylko nie zwrócił swej uwagi ku czemuś tak podstawowemu jak powód tej wizyty.
                   Na jej kanciastej twarzy pojawił się szczery uśmiech, nie wiedziała jak powinna się zachować. Szafirowe oczy świeciły smutkiem. Nie chciała witać brata rozmową o Nadii. Musiała to jakoś zgrabnie rozegrać. Całą drogę rozmyślała nad strategią, jaką powinna objąć, lecz nie udało jej się zdecydować na konkretny schemat działania. Znała tylko generalny zarys sprawy, a zaczynać od wścibskich pytań ani nie wypadało, ani nie miała serca. Dostrzeżenie kiepskiego stanu Grześka nie było trudne. Nieobecność i niepokój malowały się w jego oczach. Cała jego sylwetka przedstawiała jakiś wszechobecny chaos. Potargane włosy, panoszący się, ewidentnie kilkudniowy, zarost całkiem nieźle komponowały się ze specyficznym nieprzyjemnym zapachem unoszącym się wokół mężczyzny. Doprowadził się do ruiny, fizycznie sięgnął dna, a duchowo nie radził sobie wiele lepiej.
                   Anna poczuła się potrzebna w ten przykry sposób, gdy człowiek wie, że osoba mu bliska chyli się ku upadkowi, a całe brzemię obowiązku uratowania jej, spoczywa właśnie na tobie. Jeśli miałaby wybrać pracę na rzecz społeczeństwa, zdecydowanie wolałaby sadzić drzewa, uczyć dzieci w Afryce czy nawet własnymi rękoma budować kościoły na Kamczatce, niż zmierzyć się z zaistniałą sytuacją. Nie pozwoliła jednak nałożonemu ciężarowi się przygnieść. Była silną kobietą, a przynajmniej jako taka chciała być postrzegana. Nie ukrywała przed sobą, że skuteczna pomoc bratu bardzo pomogłaby jej uspokoić również własne skołatane nerwy. Ten wyjazd był też pretekstem do urlopu, nie ma co się oszukiwać. Nie spodziewała się tylko spotkać go w stanie, w jakim dawno już go nie widziała, jeśli kiedykolwiek.
                   Grzesiek zmrużył oczy, patrząc gdzieś w przestrzeń ponad gościem, po czym, odzyskując resztki rozumu i ogłady, szybko odsunął się na bok, przepuszczając kobietę w drzwiach. Jego mózg postanowił uruchomić choć cześć swojej maszynerii – tę odpowiedzialną za zwyczaje towarzyskie. Poszedł za nią do niewielkiego salonu, wyposażonego w stojącą na środku kanapę, mały stolik no i, oczywiście, telewizor. Anna porzuciła walizkę w tym pomieszczeniu, swoje podróżne pakunki ułożyła na sofie. Z wolnymi rękoma, wreszcie uściskała brata w ramach powitania.
                   – Stęskniłam się – rzuciła mu nad ramieniem, przypominając sobie o wyświechtanych tekstach. Byli zgranym rodzeństwem, choć oboje cenili autonomię. „Miło cię zobaczyć” byłoby o wiele zgodniejsze z prawdą, ale co się rzekło, to się rzekło.
                   Grzesiek początkowo odwzajemnił uścisk, po chwili jednak delikatnie ją odsunął.
                   – To może zrobić ci herbaty?... Czy może lepiej soku… Albo kawy. Musisz być zmęczona. – Powoli próbował wycofać się w kierunku kuchni.
                   – Może być sok – odpowiedziała z uśmiechem, opierając się o tył kanapy. Nie była pewna czy powinna za nim iść, czy może tu zostać.
                   – To jak minęła ci podróż? – Po chwili przydługiej, jak na samo nalewanie soku, Grzesiek wrócił do salonu z butelką i pełną szklanką, stawiając je na stoliku. Starał się mówić naturalnie, lecz wątłość jego głosu umknęła by uwadze tylko kompletnego ignoranta. Na pewno nie przeoczył by jej nikt, słuchający wcześniej przez kilkadziesiąt lat jego silnych, zawsze dźwięcznych i pewnych słów. Brzmiał jak forma jego samego wypłukana z charakteru, emocji oraz chęci do życia. Był nijaki. Całej jego sylwetce brakowało wyrazistości.
                   – Całkiem przyjemnie. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że tak nagle się pojawiam. – Sięgnęła po szklankę. – I trochę chciałabym zostać. To życie w wielkim mieście, ciągłym pośpiechu, nieźle człowieka męczy. Przyda mi się trochę świeżego powietrza, tak dla obniżenia ciśnienia. – Przynajmniej udało jej się nie skłamać i zarazem nie wyjawić prawdziwego powodu odwiedzin. Widziała, że zajęcie umysłu tą nic nie znaczącą pogawędką daje mu pewnego rodzaju ulgę. Skupiał się na niej, próbując krzesać z siebie uśmiech.
                   – Właściwie, to cieszę się, że przyjechałaś – odparł cicho, blednąc niezdrowo. Wymuszona radość, która przed kilkoma sekundami próbowała uzewnętrznić się na jego twarzy, teraz przeprowadzała odwrót. Na jego czole pojawiły się krople potu. Niczym oddział okupanta, myśl o Nadii uderzyła w jego duszę. Wyraz bólu malował się na jego twarzy.
                   Wizja własnej żony leżącej gdzieś martwej, jej ciała wyrzuconego przez morze w odległym, przypadkowym miejscu, ptaki pożerające jej bezbronne szczątki… Grześka przeszedł zimny dreszcz. Irracjonalna irytacja i gniew mieszały się z lękiem. Niepewność nie dawała mu spokoju. Dręczyło go możliwe bezczeszczenie zwłok ukochanej przez zwierzęta, a może nawet ludzi. Zdawał sobie sprawę z tego, ile dzikich stworzeń zamieszkiwało okolicę. Czuł też, że gdyby ta tak droga mu sylwetka znajdowała się gdzieś w pobliżu, na Vis, po prostu by o tym wiedział. Teraz przepełniała go pustka. Gorzka bezużyteczność. Później w jego rozrywanym emocjami sercu budziła się nadzieja. Płomień przypominający, że los Nadii wcale nie jest przesądzony. Może żyła, przetrwała. Lecz myśl o ukochanej, błądzącej wśród lasów, samotnej na niewielkiej wyspie – powodowała pieczenie w piersi.  Nie był pewien, jak długo udałoby jej się przetrwać w dziczy, na łasce natury. Kochała przyrodę, oczywiście, ale niemniej uwielbiała rozmawiać, robić zakupy czy oglądać romantyczne filmy. Jedyną z jej cech, która wydała mu się w sytuacji, w której mogła się znaleźć bardzo przydatna, było zamiłowanie do gotowania. W kuchni potrafiła spędzać godziny, łącząc przyprawy, składniki, a następnie prezentować swoje nowe dzieła z uśmiechem dumy.
                   Na to wspomnienie kąciki ust Grześka delikatnie uniosły się do góry. W zestawieniu z przerażonym, zagubionym wzrokiem, dawało mu to wygląd szaleńca.
                   Poczuł czyjś dotyk na swoim ramieniu. Mrugnął kilkakrotnie, rozejrzał się. Siedział na podłodze w korytarzu. Anna klęczała nad nim zaniepokojona. Przyłożyła dłoń do jego czoła, czym potwierdziła tylko swoje przypuszczenia. Nie miał się dobrze. Po jego rozgorączkowanym ciele spływały zimne krople potu. Nie była jednak wstanie ustalić czy powodem tej choroby jest sam wypadek na morzu, w końcu musiał spędzić parę godzin w wodzie, czy może nerwy związane z zaginięciem żony. W tym momencie musiała działać doraźnie, diagnostyką zajmie się za chwilę.
                   Złapała go za ramię, delikatnie ciągnąc do góry. Pomogła mu wstać, szczęśliwie zaprowadziła na piętro, ułożyła na łóżku i okryła kocem, który znalazła w szafie. Nie stawiał oporu. Posłusznie robił wszystko, co sugerowała swoimi ruchami. Jego ciało działało bezmyślnie. Otworzyła okna, wpuszczając do sypialni promienie zniżającego się ku horyzontowi słońca oraz dawkę ciepłego powietrza.
                   Wieczór był całkiem przyjemny. Na niebie nie dostrzegła nawet jednej chmury. Noc zapowiadała się spokojnie. Martwił ją tylko stan brata. Na pewno był w szoku, reagował na ostatnie przeżycia bardzo źle. Przypominał raczej zagubione dziecko niż dorosłego mężczyznę. Mętność jego tęczówek prezentowała okropne szaleństwo. Miała tylko ogromną nadzieję, że szybko choć trochę ozdrowieje. Chciała mu pomóc, lecz liczyła się z faktem, że dostała jedynie dwa tygodnie urlopu. Musiała też wracać do własnych spraw. Zająć się finalizowaniem kontraktów, jaszczurkami. Nie mogła prosić znajomych o długotrwałe poświęcenie, a zabranie gadów ze sobą nie należałoby do najłatwiejszych przedsięwzięć.
                   Na ten moment, nie pozostało jej zrobić nic, tylko znaleźć numer telefonu do miejscowego lekarza, komórkę brata i zaufać swoim, nikłym bo nikłym, zdolnościom porozumiewania się z ludźmi. Każde spojrzenie na mężczyznę utwierdzało ją w przekonaniu, że taka konsultacja jest co najmniej potrzebna. Zasnął mimo niezbyt późnej pory, lecz wciąż dręczył go niepokój. Rzucał się na boki, szeptał coś niewyraźnie, zaciskał dłonie na kocu.
                   Anna przeszła po innych pokojach w poszukiwaniu telefonu Grześka. Sprawdziła całe piętro, zanim uświadomiła sobie, że mógł ucierpieć na jachcie. Zeszła spokojnie na dół, postanawiając coś zjeść. Poszukiwania lekarza musiała odsunąć do ranka. O tej porze nie wypadało nachodzić sąsiadów, a zapewne na natychmiastową wizytę i tak liczyć nie mogła. Życie na wyspie rozpoczynało się wcześnie rano, wtedy postanowiła zapytać ludzi o medyka, osobiście go odwiedzić.
                   Gdy zajrzała do lodówki w poszukiwaniu kolacji, szybko zrozumiała swój błąd. Zalegało tam kilkanaście naczyń, niektóre z zapleśniałymi już daniami, kilka butelek wody, soków. Na najwyższej z półek udało jej się zlokalizować na wpół zjedzoną zapiekankę makaronową wyglądającą na świeżą i zjadliwą. Po szybkim posiłku czekała ją niezła dawka sprzątania. Grzyb miejscami niemal wychodził z naczyń. Wyciągnęła jeszcze wszystkie napoje, ustawiając je na blacie.
                   Był to chyba najbardziej zaniedbany element domu. Wszystko inne pokrywał kurz, świadczący o braku jakiegokolwiek zainteresowania lokatorów sprzątaniem, lodówka jednak wymagała gruntownego czyszczenia. Najwyraźniej tam lądowały wszystkie nadjedzone jedynie przez Grześka dania, w nadziei, że może później najdzie go głód. Jego jednak akurat to odczucie nie dręczyło wcale.

1 komentarz:

  1. Na usta ciśnie mi się tylko jedno pytanie : Gdzie jest Nadia??? Po przeczytaniu wcześniejszego rozdziału byłam pewna, że Grześkowi wszystko się przyśniło i kiedy wejdzie do domu, zobaczy tam swoją żonę. A tu takie zaskoczenie. No, ale cóż. Może sprawa się szybko wyjaśni.
    Pozdrawiam serdecznie, i życzę mnóstwa weny. :)

    OdpowiedzUsuń

Nie nadużywaj wieczności, demony patrzą. !