Jeśli XII nie pojawi się do 20.10 - nie wiem, co robię z Teorią.
20.10 to deadline, który ustanawiam już ostatecznie (ta, jasne).

środa, 2 lipca 2014

IX: Energia



                   Cesare minął cienką, nieco lepką i zdecydowanie wyschniętą kotarę, ostentacyjnie zostawiając Mettię samą ze swoimi pretensjami. Od razu poczuł się swobodniej, lżej, weselej. George stał ciągle w tym samym miejscu, jego oczy zdawały się być puste. Nie ruszył się nawet, gdy towarzysz podszedł do niego niebezpiecznie blisko i zmierzył go wzrokiem, wzdechnął bezsilnie. Przez te wszystkie tygodnie zdolność Brytyjczyka do czuwania nad własnym ciałem podczas mglistych wycieczek pozostawała na tym samym, znikomym, poziomie. Cesare, we wciąż przepełniającej go irytacji oraz wzrastającej obawie o nowicjuszkę, wygiął nienaturalnie palce. Przeczuwał, że nie powinien zostawiać jej samej w obecności Mettii. Jednocześnie równie złym pomysłem, jeśli nie gorszym, byłoby zostanie tam, narażanie się na potyczki z nieprzychylną demonicą. Sprawę pogarszało jeszcze miejsce ich spotkania wraz z obecnością nieprzytomnej topielicy, która dawała znaki życia, tak samo jak podstawy by sądzić, że popadła w obłęd, co właściwie było równoznaczne ze śmiercią. Nie mogli też zmierzyć się w siedzibie Primordialis. Było pewnym, że o wszystkich pojedynkach i niesnaskach, wyprawach i każdym ruchu któregokolwiek demona wiedziała. Miała nad nimi ciągłą kontrolę, choć nikt do końca nie potrafił zrozumieć w jaki sposób. Nie wiedziała tego nawet Mettia, należąca do grona najstarszych mieszkańców Wyspy, pierwszych tworów wiedźmy. Mimo to nie mogli walczyć w jej sali. Primordialis ceniła sobie spokój, swoiście pojęty tradycjonalizm oraz zdawała sobie sprawę z własnej władzy, przez co wymagała od swoich demonów bezwzględnego szacunku, a przede wszystkim posłuszeństwa. Nieustępujące starzenie, wzmagające się niszczenie ciała nie przeszkadzało jej w panowaniu nad nimi. Jej siły pozostawały niezmienne. Mówiło się, że jej duch wraz z mocami witalnymi coraz częściej ulatnia się w poszukiwaniu nowej formy fizycznej, gdyż z tej, po kilkunastu stuleciach, będzie zmuszony wreszcie się wynieść.
                   Cesare chuchnął niby od niechcenia Georgowi w twarz. Ledwo powstrzymywał się przed wymierzeniem mu najzwyklejszego ciosu w nos, kiedy ten raczył wrócić. Otworzył szeroko oczy i, jakby zaskoczony bliskością kolegi, spróbował cofnąć się, lecz na drodze stanęła mu zimna, szara ściana. Kopnął ją, a ona wydała z siebie cichy zgrzyt. Jego noga zsunęła się na tyle zamaszyście, że musiał użyć drugiej by utrzymać równowagę. Długie, jasne włosy uderzyły lekko o tors Włocha w wyniku zachwiania całej sylwetki.
                   Cesare jednak wcale nie zwrócił na to uwagi. Gdy tylko dojrzał ślad ducha w oczach młodziaka, odwrócił się i powoli ruszył przed siebie. Wyszedł z ogromnego posągu tą samą drogą, po czym skierował się w stronę zachodniego wybrzeża Wyspy.
                   – Zostawiamy ciała by były bezpieczne lub by mieć kontrolę nad sytuacją w różnych miejscach – zaczął, słysząc nierówne kroki George’a tuż za sobą. – Nie możesz tracić kontroli nad ciałem. To cię go kiedyś pozbawi – kontynuował wypranym z emocji głosem, nawet przez moment nie spoglądając na adresata swoich słów. Szedł cały czas typowym dla siebie, miarowym krokiem, wpatrzony w przestrzeń przed nim. Jeszcze chwilę rozważał wyłożenie mu fizjonomii i nierozerwalnego połączenia z ciałem demona. Zrezygnował jednak z tego, nie będąc w humorze do prawienia kazań. Wytypowany na opiekuna nowicjuszy w czasach, które sam ledwo pamiętał, całkiem dobrze radził sobie z powierzonym zadaniem. Prawie wszyscy obecni mieszkańcy Wyspy przebywali kiedyś pod jego skrzydłami. Czasem zawsze trafi się jednak mniej pojętny uczeń.
                               Gdy dotarli na wybrzeże, ich oczom ukazał się połamany kadłub jachtu, przy którym krzątało się kilku półnagich mężczyzn. Cesare podszedł do nich i  wspiął się na pokład, usiany ciągle drobinkami potłuczonego szkła. Rozejrzał się i przysiadł na krawędzi statku. Przez chwilę bez słowa przyglądał się pracy demonów, która zdawała się nie przynosić zbyt wielkich efektów. Młodo wyglądający, radośni chłopcy o torsach skąpanych w promieniach leniwie przesuwającego się w stronę horyzontu słońca, również nie zwracali na niego uwagi. Zgodnie ze starym zwyczajem nie powinni rozpoczynać żadnego rodzaju rozmowy, zanim Starszy jasno nie zakomunikuje swojej obecności. Zachowywali się więc jakby wcale się nie pojawił. Tam mocowali deski, tam ostrzyli noże, tam sprawdzali wytrzymałość lin. A wszystko to wesoło pokrzykując, prawiąc wzajemne złośliwości i narzekając. Naprawa jachtu, a raczej jego resztek, trwała już drugi dzień, a postępów wciąż nie było widać. Co udało się zmontować na nowo, po jakimś czasie rozpadało się ku licznym przekleństwom i okrzykom rezygnacji.  
                   – Coś z tego w ogóle będzie? – Cesare zapytał wreszcie, zeskakując ze stosu drewna, przypominającego statek i obchodząc go dokoła. W ramach odpowiedzi usłyszał głośne parsknięcia śmiechu. Czyjaś ręka objęła go, lądując na jego ramieniu.
                   – Słuchaj stary, myśmy już tu wszystko naprawili, ale to się zwyczajnie kupy nie trzyma. – Postawny brunet przesunął dłonią przed jego oczyma. Cesare przeciągnął przedramieniem po swoim czole obserwując żmudnie idącą pracę. Zazwyczaj odnowienie wraku, a nawet zbudowanie niewielkiego statku czy łódki od początku, trwało maksymalnie trzy doby.
                   – Świetnie – Włoch odsunął się ostentacyjnie od Vedrana, zbliżając się do tyłu jachtu. Wyciągnął dłoń i przejechał nią delikatnie po gładkich deskach. Już pod tak niewielkim naporem czuł niestabilność połączeń kawałków drewna, pokrytych idealną warstwą białej farby. – Może po prostu zapomnieliście jak to się robi? – rzucił z przekąsem, nawet nie odwracając się do rozmówcy.
                   – Tak, samobójem w Sao Paulo też myśmy mundial zaczęli. – Chorwat wykrzywił twarz w złośliwym uśmiechu. – Łatwiej będzie to od początku sklecić. Te deski się na ognisko jakieś da… –zaczął już mniej pewnie, znając niechęć Cesarego, jak i Starszych generalnie, do jakichkolwiek zmian, szczególnie jeśli miały związek z rytuałami. Vedran wzruszył ramionami, rozejrzał się, sięgnął po leżący nieopodal kawałek drewna. Wrócił do prób naprawienia jachtu, cicho pogwizdując.
                   Cesare zlustrował młodszego demona, wzdechnął ciężko, lecz nie miał siły ani pomysłu na dalszą polemikę. Doskonale widział tuzin mężczyzn, starających się wykonać to, co do nich należało. Choć w tym przypadku, z minuty na minutę, zdawało się to bardziej niewykonalne. George wmieszał się już w ten niewielki tłum, przez co odczuł ulgę – przynajmniej nim chwilowo nie będzie musiał się przejmować, a może i się przyda.
                   Rytuał przejścia był procesem dość skomplikowanym, a zarazem długim i trudnym w każdym ze swoich etapów. Jeszcze przed jego rozpoczęciem, odpowiednio wcześnie, gdy tylko Primordialis informowała ich o nowym spodziewanym rozbitku na brzegach Wyspy, trzeba było rozpocząć przygotowania. Musieli dopilnować, by istnienie ich odosobnionego skrawka Ziemi pozostało w zupełnej tajemnicy. Dlatego właśnie budowano kopie rozbijanych przez demoniczne wiatry statków, odstawiano niechcianych przybyszów na bezpieczne brzegi. A że w ciągu ostatnich miesięcy Starsi stwierdzali, czasem nawet bez wiedzy Primordialis, by wszystkich rozbitków próbować przeprowadzać przez rytuał przemiany, nastręczało im to jedynie więcej problemów, związanych z odstawianiem nieużytecznych dla nich zwłok na wybrzeża. Co dziwne, Najstarsza w żaden sposób nie komentowała tych samowolnych poczynań, prowadzących do bezsensownych strat energii, czasu oraz narażenia Wyspy na odkrycie, gdyby błędnie oceniono stan odrzucanych istot.
                   Cesare oparł dłonie na biodrach i powoli obszedł dokoła niewielką budowę. Przez cały czas miał ochotę powiedzieć im, by dali sobie spokój, ale ten dziwnie nienaprawialny stan jachtu zbytnio go niepokoił. Mogła to być oczywiście zemsta jakiegoś niezadowolonego demona lub zwyczajnie jakiś głupi dowcip. Nie był jednak w stanie określić jak dokładnie miałoby działać ani jaki miałoby mieć cel. Gdy zatrzymał się na wysokości dzioba jachtu, mężczyzna pracujący właśnie nad nadaniem mu odpowiedniego kształtu odsunął się na chwilę by z trochę większej odległości przyjrzeć się swojemu dokonaniu. Ledwo zdążył cofnąć się o kilka kroków, zanim spora deska ozdobiona granatowym napisem uderzyła z głuchym hukiem o ziemię. Młodzieniec przeklął pod nosem. Wtopił zrezygnowany, poirytowany wzrok w kawałek drewna. Starszy podszedł szybko bliżej i podniósł tabliczkę. Jego usta wykrzywiły się w zmyślnym uśmiechu, kiedy dostrzegł wykaligrafowane farbą imię słowiańskiego boga.
                   – Pożyczę to sobie na chwilę – rzucił, nie oczekując odpowiedzi. Przyglądał się desce, niczym swojej nowej zdobyczy. Wodził po niej dłońmi, badając każdą z jej wypukłości. Po chwili uniósł ją ku górze, w kierunku słońca i obserwował jeszcze przez kilka minut. Odniósł nawet wrażenie, że wzmógł się wiatr, powietrze zgęstniało. Na Wyspie Wilków nie należało to jednak do zjawisk dziwnych czy niecodziennych. Demonom często zdarzało się wybierać na mgliste wycieczki.
                   Opuścił drewno, ściskając je ciągle w dłoniach. Spojrzał jeszcze oględnie na pracę wokół jachtu, lecz bez słowa odwrócił się i odszedł wzdłuż plaży. Sam nie do końca wiedział, co ma zrobić. Owszem, powinien pomówić z którymś z Najstarszych albo nawet samą Primordialis. Problem polegał na tym, że nie bardzo rozumiał zachodzące wokół tej nowoznalezionej kobiety zjawiska. To anormalne przejście, wciąż nie był pewien czy udane, uparcie rozpadający się jacht. Dostrzegał w tym logikę, której nie był w stanie pojąć. Zaskakujące było również nagłe zainteresowanie całą sytuacją Mettii. Owszem, mogło to wynikać z czystej ciekawości demonicy. Tylko czemu sugerowała, że Cesare lub ktokolwiek inny planował jakiegoś rodzaju dywersję. Mieszkańcy Wyspy Wilków generalnie byli zadowoleni z warunków na niej panujących, a nawet jeśli było inaczej, to żadnego rodzaju przewrót nie za bardzo miał szanse je zmienić. Ten niewielki ląd rządził się swoimi prawami od paru tysięcy lat, więc czemu nagle któryś z jego podopiecznych miałby żądać rewolucji. Pomysł ten wydawał mu się zupełne bezsensowny. Tym bardziej, że Najstarsi mieli nad resztą humanoidów sporą władzę, wynikającą zarówno z ich przewagi sił, jak i stażu panowania nad nimi.
                   Przemyślawszy całą sprawę jeszcze raz, Cesare doszedł do prostego wniosku – czemu zamiast męczyć się z Mettią nie miałby porozmawiać z innym z Najstarszych? Oczywiście, wybór tej osoby nie powinien być przypadkowy. Nie mógł pozwolić sobie na wzbudzanie podejrzeń. Intrygi Mettii nie były dla niego zagrożeniem – spokojnie przekonałby resztę demonów, że są to jedynie wymysły jej zaborczego umysłu, ale gdyby podobne przekonania narodziły się w umysłach większej ilości rdzennych osobników, jego sytuacja stałaby się o wiele gorsza. To on odpowiedzialny jest za wszystkie świeżynki, za doprowadzenie ich przejść do końca. Czy są udane, czy nie. Do tej pory szło mu to całkiem nieźle, jednak wraz z nasilającymi się przypadkami omylnego wybierania ofiar, Cesare czuł wzmagającą się wokół Wyspy dziwną, nietypową energię. Przez pierwsze kilka miesięcy wmawiał sobie, że to tylko jakieś jego urojenia – jest przewrażliwiony albo przechodzi jakąś specyficzną fazę. Z czasem ośrodki silnej, odmiennej od ich, energii zaczęły go niepokoić.
                   Delikatny, popołudniowy wietrzyk napływający znad Adriatyku muskał jego ciało. Wpatrywał się w dal, obserwując lądy, pełne ludzi nieświadomych skrywanej przez Wyspę tajemnicy. Słońce obdarowywało jego jasną skórę swoimi ciepłymi promieniami. Znajdował się na skalistej plaży, łączącej delikatnym deseniem dom przedziwnych istot ze spokojnym morzem. Woda kołysała się leniwie, rozmawiając z przelatującymi gdzieś w oddali ptakami. Jego twarz znów nabrała młodzieńczego wyrazu, oczy zabłysły wspomnieniem tych spokojnych, dawnych lat. Z czasem coraz rzadziej i mniej o tamtych czasach myślał. W ten sposób trwał bezboleśnie, pielęgnując w sobie tylko dobre wspomnienia, starając się nie zadawać sobie pytań, na które i tak nie istniały odpowiedzi. Uśmiechnął się do siebie, rozkładając ręce jak do lotu.
                   Z tej krótkiej chwili błogości wyrwał go dziwny prąd powietrza napływający z wnętrza Wyspy. Szybko się ocucił, spojrzał za siebie. Nie ujrzał jednak nic prócz bujnych zarośli. Wzdychnął ciężko. Zapewne nie była to nawet jego sprawa, jakieś demony próbujące pozbyć się nawzajem siły czy rzadkie rytuały Najstarszych. Złe przeczucie nie dawało mu spokoju. Wstąpił szybko między konary, lecz powiew energii ustał i nie był w stanie go zlokalizować.
                   Wyrwany z prywatnej zadumy, postanowił zabrać się za realizację swojego małego planu. Na rozmówcę wybrał sobie jedną z czołowych Najstarszych, jego mentorkę, z czasów gdy rozpoczynał swoją demoniczną egzystencję. Septima miała do Wyspy i wszystkiego z nią związanego stosunek odmienny od większości humanoidów. Uważała swoje przekleństwo za błogosławieństwo, Primordialis za osobistą dobrodziejkę, władczynię przeznaczenia. Domyślał się, że znajdzie ją otoczoną wianuszkiem nowicjuszy, zafascynowanych jej magicznymi opowieściami, z których część może i wydarzyła się naprawdę, lecz większość była upiększoną przez kreatywny umysł wersją rzeczywistości.
                   W miarę jak Cesare zbliżał się do centrum Wyspy, fale energii wzmagały się, przeszywając go raz za razem. Głęboki chłód przenikał jego ciało, przyprawiając o dreszcze. Drgania zmuszały jego organizm do szybszej pracy. Z każdym uderzeniem, czuł jak uchodzi z niego część sił. Spróbował wymknąć się z własnej sylwetki, by sprawdzić źródło tych sygnałów. Coś zablokowało go, zamykając we własnym, słabnącym korpusie. 


>>Mgła<<

5 komentarzy:

  1. Jestem tu pierwszy raz i powiem Ci szczerze, że Twój blog bardzo mi się podoba. Super piszesz, fajnie wszystko opisane. Nie jakieś masło maślane. :)
    Czekam na kolejny rozdział :)
    Zapraszam tez do mnie http://po-prostu-tylko-ja.blogspot.com/
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Od dłuższego czasu, obserwuję bloga. Jest genialny, szablon wymiata, styl pisarski wymiata, a jeszcze historia którą stworzyłaś, to już w ogóle!
    Rozdział był bardzo treściwy, dużo opisów, które były emocjonujące.
    Dużo weny ci życzę i czekam na kolejny rozdział ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam wrażenie, jakbym czytała nie bloga, a książkę. I to naprawdę dobrą. Historia jest wciągająca, przeczytałam jednym tchem. Z chęcią będę tu od czasu do czasu zaglądać
    Pozdrawiam
    Wilczyca

    OdpowiedzUsuń
  4. Muszę przyznać, że gdy tylko znalazłam chwilkę wolnego czasu by zajrzeć na Twojego bloga to od samego początku Twój styl pisania i fabuła tak mnie porwały, że nie mogłam oderwać się od tekstu dopóki go nie skończyłam. W tym momencie bardzo żałuję, że na Twoim blogu pojawiło się tylko dziewięć rozdziałów. Z pewnością pochłonęłabym teraz drugie tyle, po to, by móc poznać dalszy ciąg. Pisałaś u mnie, że realia przedstawione w moim opowiadaniu są przerażające i przygnębiające. Zastanawiam się, czy Twoje własne słowa nie pasują również do tego opowiadania, które właśnie piszesz. Przerażająca jest wspomniana w Twoim opowiadaniu wyspa wilków i to co stało się z Nadią. Czy dobrze rozumiem, że ona stała się demonem? Co w takim razie z jej stęsknionym i zrozpaczonym młodym mężem? Jakim cudem on przeżył i zastał łódź na swoim miejscu a z bohaterką działy się takie dziwne rzeczy i tam jednocześnie jest ta sama łódź? To wszystko jest naprawdę intrygujące… Chciałam jeszcze dodać, że masz naprawdę niesamowite opisy a Twoja narracja jest prowadzona w naprawdę fajny sposób. Całość dopełnia jeszcze niesamowity szablon, który pasuje swoim nastrojem do przedstawionej przez Ciebie fabuły. Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału i czekam na niego z niecierpliwością :)
    Dziękuję również bardzo za pozostawiony komentarz na moim blogu. Pozdrawiam ciepło i życzę dużo weny.
    [giftmorder]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Realia Teorii są dla mnie o tyle mniej przerażające, co mniej realne/prawdopodobne. Moim zdaniem, oczywiście. ;) W Twoim tekście mowa jest (przynajmniej w prologu) o wydarzeniach, które - nie ukrywajmy - pewnie nie raz się wydarzyły. I dlatego dla mnie brzmią jak realne zagrożenie
      Dziękuję bardzo ! Tyle miłych słów...

      Usuń

Nie nadużywaj wieczności, demony patrzą. !