Jeśli XII nie pojawi się do 20.10 - nie wiem, co robię z Teorią.
20.10 to deadline, który ustanawiam już ostatecznie (ta, jasne).

środa, 21 sierpnia 2013

II: Nad brzegiem szczęścia



               Chiazmowie spędzili kilka spokojnych lat w rodzinnym mieście, nim podczas urlopu trafili na wyspę Vis. Mimo ogromu turystów, znaleźli tam miejsce dla siebie. Zauroczeni górami zstępującymi do Adriatyku i rozległymi skalistymi polami postanowili tu zamieszkać; wspierać chorwacką mentalność, hodując winogrona tuż nad brzegiem przejrzystego morza. 
                   Udało im się kupić niewielki dom na południu wyspy, który po zaledwie miesięcznym remoncie nadawał się do zamieszkania, a także wynegocjować tak korzystne kontrakty naukowe, że mogli oddać się życiu wśród cudownej natury. Szybko odnaleźli wspólny język z rodowitymi Chorwatami, przejmując od nich liczne zwyczaje. Obok wzrastających w słońcu winorośli założyli ogród pełen warzyw; Grzesiek wraz z trzydziestoletnim sąsiadem Antem doskonalił sztukę wyrabiania miejscowych ciemnych win i miodu; Nadia obwiesiła futryny wszystkich drzwi lawendą, aby uchronić ich ukochany zakątek świata przed złymi duchami ciemności, utożsamianymi tutaj z ćmami oraz innym nocnym robactwem.
                   Zaręczeni sobie i nowej ojczyźnie już od pierwszego przyjazdu, postanowili pobrać się, gdy tylko uda im się zadomowić w nowej rezydencji. Tradycyjny ślub i  huczne wesele zaplanowano na początek czerwca. Zaproszono rodziny, które rozlokowano na prawie całej wyspie, jednak uroczystość nie mogłaby dojść do skutku bez pomocy, jak również obecności, lokalnych przyjaciół młodych. Właściwie przede wszystkim dzięki nim to logistyczne przedsięwzięcie miało szansę się udać. Pomagali organizować nie tylko transport i nocleg, lecz także niepodrabialną atmosferę.
                   Zapewne to radosne wydarzenie pozostałoby w pamięci obecnych jedynie jako egzotyczne i ciekawe, gdyby nie nagłe najście oszalałego mężczyzny. Próbowano zniwelować zrobione przez niego wrażenie, ale opowieści o Wyspie Wilków oraz krążących wokół niej legendach tylko pogłębiały przestrach wraz ze swoistą ciekawością gości, przez co starannie zaplanowana uroczystość stałą się jedynie tłem dla paradoksalnej wizyty. Wydawało się, że opowieści o chorwackim weselu nigdy nie przestaną być tematem rozmów podczas rodzinnych spotkań. Niemal momentalnie przerodziły się w sensację, o której wiedzieli nie tylko sami zainteresowani, ale także wszyscy bliżsi i dalsi znajomi.
                   Na szczęście młodemu małżeństwu udało się odciąć od ciągłego wypominania tego niespotykanego wydarzenia. Mieszkali spokojnie wśród cichego szumu morskich fal, otoczeni ludźmi, dla których mity o niedalekiej wyspie nie były nowością. Nie niepokoił ich nikt, z wyjątkiem nawracających złych przeczuć i snów. Nadia nieraz nieświadomie budziła się w nocy, wstawała, kierując swoje kroki na balkon, by do wschodu słońca wpatrywać się  w ciemne odmęty wód. Mąż często ruszał w ślad za nią, namawiał do powrotu w objęcia Morfeusza. Ona jednak pozostawała niewzruszona na jego prośby. Przytomniała wraz z pojawieniem się na widnokręgu jasnej kuli. Wtedy wracała z dalekiej krainy. Zagubiona. Wędrowała z powrotem do łóżka, gdzie odnajdywała spokój w ramionach ukochanego.
                   Miesiące mijały niespiesznie, niczym niekończące się wakacje. Dnie spędzali nad brzegiem morza lub wypływając na niewielkim jachcie, prezencie ślubnym, w poszukiwaniu nowych materiałów do badań. Zaraz po przyjeździe otrzymali mapę okolicznych wód, uzupełnioną o czerwone połacie, do których pod żadnym pozorem nie wolno było im się zbliżać. Były to głównie miejsca, gdzie nie pływało się wedle tradycji, czasem usprawiedliwionej większą liczbą zatonięć czy silnych zmian wiatru.  Chiazmowie nie mieli zamiaru w jakikolwiek sposób sprzeciwiać się miejscowym przesądom, więc podarunek stał się częścią pokładu. Uspokoili tym miejscowych rybaków, którzy widując przybyszów co dzień zapałali do nich sympatią.
                   Tego dnia rejs zapowiadał się raczej jako przyjemny spacer po spokojnej, lazurowej toni z przerwą na ochładzającą kąpiel, niż mozolny marsz. Planowali wypłynąć kilkanaście, maksymalnie kilkadziesiąt mil w stronę Włoch, znaleźć strefę nie ograniczoną tak dokładnie zewsząd wyspami i zebrać tam porównawcze próbki do badań. Słoneczny poranek sprawiał wrażenie leniwego, co zupełnie nie odróżniało go od większości przedpołudni. Pojedyncze, puszyste obłoki dryfowały po jasnym niebie, w porównaniu z którym Adriatyk wydawał się ciemniejszy niż zwykle.
                   Młoda blondynka wyskoczyła zza drewnianych drzwi, pokrytych ciemnozieloną farbą, na przedramieniu zarzucony mając piknikowy koszyk. Przekręciła klucz w zamku i spokojniej już cofnęła się kilka kroków. Biała fasada piętrowego domu, rozerwana malachitowymi, zatrzaśniętymi okiennicami oraz balkonem porośniętym kobeą,  lśniła w promieniach. Błękitne, okrągłe oczy rzuciły budynkowi jeszcze jedno spojrzenie. Drobna twarz, okolona złocistymi, wyczesanymi włosami skierowała się w przeciwnym kierunku i delikatne, choć trochę przyduże, ciało przebiegło przez ulicę w stronę małego portu. Lawendowa, lekka sukienka sięgała Nadii niemal do kostek. Powiewała na mistralu, dokładnie podkreślając klepsydryczną sylwetkę młodej kobiety, zdradzając przy tym obecność karminowego bikini.  Blondynka wgramoliła się na pokład niewielkiego statku, starając się nie stracić przy tym świeżo przygotowanego pakunku z prowiantem. Mimo częstych wycieczek, ciągle nie czuła się pewnie wchodząc na jacht. Pogwizd, nazwany tak na cześć przyjaznego boga wiatrów,  wzbudzał w niej ciepłe uczucia. Rozbudzał w miękkim sercu wspomnienia odbytych już podróży i chęć na kolejne. Zachwiał się pod naporem niewysokiej  postaci, która dotarła wreszcie do wyłożonej drewnem ławeczki. Nadia opadła na nią, obok swoich stóp stawiając kosz. Malinowe usta szeroko się uśmiechnęły, a oczy rozbłysły jakby nowym światłem, gdy dostrzegły umięśnioną sylwetkę mężczyzny pod pokładem.
                   Krzątał się po malutkim, pomalowanym na niebiesko pomieszczeniu. Sprawdzał zawartość szafek, upychał do nich rzeczy ułożone na niskim stoliku. Za jego plecami znajdowały się dwie sypialnie, wyposażone właściwie jedynie w wąskie łóżka. Pozbył się wreszcie wszystkich bezładnie leżących przedmiotów i, jeszcze przez ramię sprawdzając porządek, ruszył w stronę stopni prowadzących na powierzchnię. Złapał krawędź wejścia, wyskakując z pokoiku.
                   - Wreszcie udało ci się wybrać  – rzucił wesoło swoim nonszalanckim, głębokim głosem, nie kryjąc przy tym rozbawienia. Doskonale wiedział, ile trwa to osławione pięć minut. Szczerze mówiąc, zdążył się już do tego przyzwyczaić, a nawet ten fakt nie bardzo mu przeszkadzał. Mógł swobodnie przygotować jacht do opuszczenia przystani bez nieudolnej pomocy ze strony towarzyszki. Zdecydowanie wolał, jak pojawiała się w ostatnim momencie, nastawiona na wygrzewanie się na dziobie Pogwizdu, niż wyruszała wraz z nim wczesnym rankiem chętna do pracy. Doceniał jej obecność, jednak w sprawach technicznych radził sobie zdecydowanie lepiej i wierzył, że o wiele korzystniej wykorzystają czas, jeśli Nadia zajmie się sobą, jedzeniem, próbnikami. W końcu na przebywanie razem mają nie tylko cały dzień, lecz także całe życie.
                   Dawno niestrzyżone, brązowe kosmyki wpadały mu do oczu pod wpływem tańczącego z nimi podmuchu, jednak Grzesiek zdawał się tego nie zauważać. Dłonie oparł na biodrach, eksponując wyrzeźbione ramiona. Zielone oczy, podkreślone długimi rzęsami, wpatrywały się wesoło w żonę. Wydatne kości policzkowe połączone z wysokim czołem dodawały mu uroku.
                   - Gotowa na przygodę? – wykrzyknął niczym kapitan pirackiego statku, przedzierając się do steru umieszczonego w tylnej części łódki.
                   - Ahoj, przygodo! – kobieta zawtórowała mu ze śmiechem, rozsiadając się w słońcu.
                   Powoli opuścili przystań pełną małych, prywatnych statków. Mieli coś do zrobienia, lecz tak naprawdę nikt ich nie poganiał. Dlatego już po chwili zrezygnowali z pracy silnika na rzecz siły żagla. Chwilę zajęło im ustawienie się pod odpowiednim kątem, wiatr zdawał się nadzwyczaj kapryśny. Kluczyli między wyspami, nie mając konkretnie obranego celu. Grzesiek zerkał na mapę, by kierować się w odpowiednim kierunku oraz wiedzieć później, jak oznaczyć teren pobrania obiektów. Płynęli pasem granatowej głębi, trzymając się z dala od czerwonych plam. Nie było sensu igrać z losem, tym bardziej gdy powiewy powietrza nie należały do najprzyjaźniejszych, a Adriatyk przybrał nietypową, ciemną barwę. Lazur mieszał się z czernią, wyraźnie oddzielając się od nieba. Dziwny stan morza dawał naukowcom możliwość pobrania ciekawych próbek. W żadnym razie nie poczytaliby tego za zły znak. Kolor wód zmieniał się tu często, czasem nawet co kilka metrów, a w przystani potrafił jednego dnia być zupełnie inny niż poprzedniego. Jednak zazwyczaj toń wahała się między turkusem a błękitem. Fale były wręcz niewyczuwalne, poddawały się Pogwizdowi, opływając go łagodnie.
                   Tuż przed południem wypłynęli na względnie otwarte morze. Zatrzymali jacht, pozwalając mu swobodnie dryfować. Brunet wyciągnął z wiklinowego kosza plastikowe kieliszki i butelkę czerwonego wina, po czym dołączył do Nadii opalającej się na dziobie. Skąpana w górującym słońcu wydawała się jeszcze delikatniejsza, jakby krucha.
                   - Kochanie. – Usiadł przy niej, napełniając lampki. – Oto nasza dzisiejsza romantyczna kolacja – wyjaśnił z szarmanckim uśmiechem. Jego złocista skóra doskonale prezentowała się w pełnym słońcu.
                   - Nie ma to jak kolacja w południe – skwitowała radośnie kobieta, opierając się na łokciach. Odebrała od męża naczynie w geście toastu. – Żeby już nic się nie zmieniało, bo tak jest idealnie – wyszeptała, by nie zapeszyć, i skwitowała swoje marzenie pocałunkiem.
                   Beztrosko spędzili całe popołudnie. W okolicy byli praktycznie sami. Jedynie od czasu do czasu po widnokręgu przepływał statek wycieczkowy. Na powrót zdecydowali się dopiero, kiedy złota kula wyraźnie zbliżała się ku zachodowi. Wyciągnęli z wody doczepione do burt jachtu próbniki i rozwinęli żagiel.
                   Jeszcze zanim wpłynęli między wyspy, wody wypełniły się czernią. Wszystkie krążące wcześniej wokół statku żyjątka odpłynęły. Niebo zaszło smołą.
                    - Zapowiadali na dzisiaj burze? – zapytała zdezorientowana blondynka, wpatrując się w firmament. Nie otrzymała odpowiedzi. Jej partner zerkał to w dół, to w górę, zastanawiając się nad przymusowym postojem na którymś z najbliższych lądów.
                   Nawet wytłumaczenie tych zjawisk gwałtowną burzą było, delikatnie mówiąc, naciągane. Nad nimi rozciągała się warstwa ciemności wręcz lepkiej, spływającej do morza w postaci ołowianej mgły. Prąd sprzysiężony z silnym wiatrem porwał Pogwizd. Pchał go zadziwiająco szybko w bliżej nieokreślonym kierunku. Ciemny pył osadzał się na żaglu. Grzesiek złapał ster, nagle przytomniejąc. Jacht zmierzał w kierunku niewielkiej wyspy, wcale nie zwalniając. Wręcz przeciwnie, gnany sporymi falami cały czas przyspieszał.
                   Nadia siedziała sparaliżowana na bakburcie, obserwując ciągle czerniejące niebo. W jej oczach znów malował się strach, zupełnie zszarzały. Drobna twarz straciła swój codzienny wyraz radości. Pobladła. Spojrzała na ukochanego, licząc na jego zdecydowanie i gotowość do działania. Próbował przejąć kontrolę nad statkiem, sprowadzić ją na początkowy tor. Jednak toń przesuwała go z ogromną prędkością, mimo jego bezskutecznych starań. Mężczyzna był sfrustrowany. Nie był w stanie nic zrobić. Bezsilność, która ujawniała się w całej jego sylwetce, długo miała go nie opuścić.
                   Pogwizd dopadły pierwsze krwawe krople. Wysoki wrzask połączył się z drapieżnym szumem rosnących fal. Świat zniknął za zasłoną strachu. Małżonkowie stracili z oczu nawet siebie. Powietrze stało się ciężkie. Zapach siarki wypełnił przepełnioną paniką przestrzeń.

8 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawie opisujesz i ciągle właściwie dzieję się jakaś akcja.
    Jedyne do czego mogę się przyczepić to niejednolita długość akapitów, które stawiasz co jakiś czas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, witam i mam nadzieję, że Cię nie zawiodę ;) Z tymi akapitami już tak mam, taki typ człowieka ;)

      Usuń
  2. Piszesz znakomicie!
    Masz świetne opisy w których się zakochałam. Tak płynnie wszystko opisujesz, jakby nie sprawiało Ci to najmniejszego trudu. Pomysł oryginalny, akcja ciekawa. Tylko szkoda tego młodziutkiego małżeństwa - już zdążyłam polubić Grześka!
    Pozdrawiam, M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie nie mam dla Ciebie dobrych wieści.
      dziękuję ;)

      Usuń
  3. Za dobrze wykonaną robotę nominuję cię do Libstear Award! Gratuluję nominacji i talentu:)
    http://orbis-my-first-work.blogspot.com/p/libstear-award.html

    OdpowiedzUsuń
  4. Niewątpliwie klimatyczny rozdział, znakomicie napisany.
    Ciemniejąca woda i mrok panujący nad małżeństwem idealnie skomponował się z kolorem tła za tekstem. Zdajesz sobie z tego sprawę? ;>

    Twój styl strasznie przypomina mi sposób pisania jakiejś pisarki. Niestety nie mogę przypomnieć sobie jej nazwiska. Miała książka właśnie w podobnych klimatach, której tytułu też nie mogę skojarzyć.

    Podsumowując, jestem bardzo zadowolona i czekam na rozdział trzeci.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. No i to się nazywa porządny rozdział! Końcówka tak frapująca, że nie wiem, jak dotrwam do trzeciego. Wiem, że strasznie długo zajęło mi dotarcie tutaj, ale uwierz, twoje opowiadanie zapadło mi w pamięć i dlatego jednak mi się udało. ;) Jestem ciekawa, w jakiej postaci pojawiają się demony. Czy są to biblijne anioły zemsty, czy coś tak okropnego, że ludzie nazwali je demonami. Żal mi Nadii i Grześka (swoją drogą - mój tata ma tak na imię). Byli dla siebie najważniejsi, a teraz mogą już nie żyć. Wydaje mi się jednak, że pozwolisz im egzystować na tej wyspie, z dala od ludzi. Czy to możliwe, że przez burzę wjechali w czerwony obszar na mapie? Tak z tego wychodzi... Cóż, pozostaje mi czekać na następny rozdział.
    Dodam jeszcze, że twoich postaci po prostu nie da się nie lubić.
    Pozdrawiam, Wellesie

    ksiezycowa-przeszlosc

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny rozdział, tak jak wszystkie poprzednie, które zdążyłam przeczytać.:)
    Podoba mi się to, jak bawisz się słowem. Opisujesz wszystko w taki sposób, że wydaje mi się to takie realne, jak gdyby nie było to - tylko i wyłącznie - fikcją literacką. :)

    OdpowiedzUsuń

Nie nadużywaj wieczności, demony patrzą. !