Chiazmowie
spędzili kilka spokojnych lat w rodzinnym mieście, nim podczas urlopu trafili
na wyspę Vis. Mimo ogromu turystów, znaleźli tam miejsce dla siebie. Zauroczeni
górami zstępującymi do Adriatyku i rozległymi skalistymi polami postanowili tu
zamieszkać; wspierać chorwacką mentalność, hodując winogrona tuż nad brzegiem
przejrzystego morza.
Udało im się kupić niewielki
dom na południu wyspy, który po zaledwie miesięcznym remoncie nadawał się do
zamieszkania, a także wynegocjować tak korzystne kontrakty naukowe, że mogli
oddać się życiu wśród cudownej natury. Szybko odnaleźli wspólny język z
rodowitymi Chorwatami, przejmując od nich liczne zwyczaje. Obok wzrastających w
słońcu winorośli założyli ogród pełen warzyw; Grzesiek wraz z trzydziestoletnim
sąsiadem Antem doskonalił sztukę wyrabiania miejscowych ciemnych win i miodu;
Nadia obwiesiła futryny wszystkich drzwi lawendą, aby uchronić ich ukochany
zakątek świata przed złymi duchami ciemności, utożsamianymi tutaj z ćmami oraz
innym nocnym robactwem.
Zaręczeni sobie i nowej
ojczyźnie już od pierwszego przyjazdu, postanowili pobrać się, gdy tylko uda im
się zadomowić w nowej rezydencji. Tradycyjny ślub i huczne wesele zaplanowano na początek
czerwca. Zaproszono rodziny, które rozlokowano na prawie całej wyspie, jednak
uroczystość nie mogłaby dojść do skutku bez pomocy, jak również obecności,
lokalnych przyjaciół młodych. Właściwie przede wszystkim dzięki nim to
logistyczne przedsięwzięcie miało szansę się udać. Pomagali organizować nie
tylko transport i nocleg, lecz także niepodrabialną atmosferę.
Zapewne to radosne wydarzenie
pozostałoby w pamięci obecnych jedynie jako egzotyczne i ciekawe, gdyby nie
nagłe najście oszalałego mężczyzny. Próbowano zniwelować zrobione przez niego
wrażenie, ale opowieści o Wyspie Wilków oraz krążących wokół niej legendach
tylko pogłębiały przestrach wraz ze swoistą ciekawością gości, przez co
starannie zaplanowana uroczystość stałą się jedynie tłem dla paradoksalnej
wizyty. Wydawało się, że opowieści o chorwackim weselu nigdy nie przestaną być
tematem rozmów podczas rodzinnych spotkań. Niemal momentalnie przerodziły się w
sensację, o której wiedzieli nie tylko sami zainteresowani, ale także wszyscy
bliżsi i dalsi znajomi.
Na szczęście młodemu
małżeństwu udało się odciąć od ciągłego wypominania tego niespotykanego
wydarzenia. Mieszkali spokojnie wśród cichego szumu morskich fal, otoczeni
ludźmi, dla których mity o niedalekiej wyspie nie były nowością. Nie niepokoił
ich nikt, z wyjątkiem nawracających złych przeczuć i snów. Nadia nieraz
nieświadomie budziła się w nocy, wstawała, kierując swoje kroki na balkon, by
do wschodu słońca wpatrywać się w ciemne
odmęty wód. Mąż często ruszał w ślad za nią, namawiał do powrotu w objęcia
Morfeusza. Ona jednak pozostawała niewzruszona na jego prośby. Przytomniała
wraz z pojawieniem się na widnokręgu jasnej kuli. Wtedy wracała z dalekiej
krainy. Zagubiona. Wędrowała z powrotem do łóżka, gdzie odnajdywała spokój w
ramionach ukochanego.
Miesiące mijały niespiesznie,
niczym niekończące się wakacje. Dnie spędzali nad brzegiem morza lub wypływając
na niewielkim jachcie, prezencie ślubnym, w poszukiwaniu nowych materiałów do
badań. Zaraz po przyjeździe otrzymali mapę okolicznych wód, uzupełnioną o
czerwone połacie, do których pod żadnym pozorem nie wolno było im się zbliżać.
Były to głównie miejsca, gdzie nie pływało się wedle tradycji, czasem
usprawiedliwionej większą liczbą zatonięć czy silnych zmian wiatru. Chiazmowie nie mieli zamiaru w jakikolwiek
sposób sprzeciwiać się miejscowym przesądom, więc podarunek stał się częścią
pokładu. Uspokoili tym miejscowych rybaków, którzy widując przybyszów co dzień
zapałali do nich sympatią.
Tego dnia rejs zapowiadał się
raczej jako przyjemny spacer po spokojnej, lazurowej toni z przerwą na ochładzającą
kąpiel, niż mozolny marsz. Planowali wypłynąć kilkanaście, maksymalnie
kilkadziesiąt mil w stronę Włoch, znaleźć strefę nie ograniczoną tak dokładnie
zewsząd wyspami i zebrać tam porównawcze próbki do badań. Słoneczny poranek
sprawiał wrażenie leniwego, co zupełnie nie odróżniało go od większości
przedpołudni. Pojedyncze, puszyste obłoki dryfowały po jasnym niebie, w
porównaniu z którym Adriatyk wydawał się ciemniejszy niż zwykle.
Młoda blondynka wyskoczyła
zza drewnianych drzwi, pokrytych ciemnozieloną farbą, na przedramieniu
zarzucony mając piknikowy koszyk. Przekręciła klucz w zamku i spokojniej już
cofnęła się kilka kroków. Biała fasada piętrowego domu, rozerwana
malachitowymi, zatrzaśniętymi okiennicami oraz balkonem porośniętym kobeą, lśniła w promieniach. Błękitne, okrągłe oczy
rzuciły budynkowi jeszcze jedno spojrzenie. Drobna twarz, okolona złocistymi,
wyczesanymi włosami skierowała się w przeciwnym kierunku i delikatne, choć trochę
przyduże, ciało przebiegło przez ulicę w stronę małego portu. Lawendowa, lekka
sukienka sięgała Nadii niemal do kostek. Powiewała na mistralu, dokładnie
podkreślając klepsydryczną sylwetkę młodej kobiety, zdradzając przy tym
obecność karminowego bikini. Blondynka
wgramoliła się na pokład niewielkiego statku, starając się nie stracić przy tym
świeżo przygotowanego pakunku z prowiantem. Mimo częstych wycieczek, ciągle nie
czuła się pewnie wchodząc na jacht. Pogwizd, nazwany tak na cześć przyjaznego
boga wiatrów, wzbudzał w niej ciepłe
uczucia. Rozbudzał w miękkim sercu wspomnienia odbytych już podróży i chęć na
kolejne. Zachwiał się pod naporem niewysokiej
postaci, która dotarła wreszcie do wyłożonej drewnem ławeczki. Nadia
opadła na nią, obok swoich stóp stawiając kosz. Malinowe usta szeroko się uśmiechnęły,
a oczy rozbłysły jakby nowym światłem, gdy dostrzegły umięśnioną sylwetkę
mężczyzny pod pokładem.
Krzątał się po malutkim,
pomalowanym na niebiesko pomieszczeniu. Sprawdzał zawartość szafek, upychał do
nich rzeczy ułożone na niskim stoliku. Za jego plecami znajdowały się dwie
sypialnie, wyposażone właściwie jedynie w wąskie łóżka. Pozbył się wreszcie
wszystkich bezładnie leżących przedmiotów i, jeszcze przez ramię sprawdzając
porządek, ruszył w stronę stopni prowadzących na powierzchnię. Złapał krawędź
wejścia, wyskakując z pokoiku.
- Wreszcie udało ci się
wybrać – rzucił wesoło swoim
nonszalanckim, głębokim głosem, nie kryjąc przy tym rozbawienia. Doskonale
wiedział, ile trwa to osławione pięć
minut. Szczerze mówiąc, zdążył się już do tego przyzwyczaić, a nawet ten
fakt nie bardzo mu przeszkadzał. Mógł swobodnie przygotować jacht do
opuszczenia przystani bez nieudolnej pomocy ze strony towarzyszki. Zdecydowanie
wolał, jak pojawiała się w ostatnim momencie, nastawiona na wygrzewanie się na
dziobie Pogwizdu, niż wyruszała wraz z nim wczesnym rankiem chętna do pracy.
Doceniał jej obecność, jednak w sprawach technicznych radził sobie zdecydowanie
lepiej i wierzył, że o wiele korzystniej wykorzystają czas, jeśli Nadia zajmie
się sobą, jedzeniem, próbnikami. W końcu na przebywanie razem mają nie tylko
cały dzień, lecz także całe życie.
Dawno niestrzyżone, brązowe
kosmyki wpadały mu do oczu pod wpływem tańczącego z nimi podmuchu, jednak Grzesiek
zdawał się tego nie zauważać. Dłonie oparł na biodrach, eksponując wyrzeźbione
ramiona. Zielone oczy, podkreślone długimi rzęsami, wpatrywały się wesoło w
żonę. Wydatne kości policzkowe połączone z wysokim czołem dodawały mu uroku.
- Gotowa na przygodę? –
wykrzyknął niczym kapitan pirackiego statku, przedzierając się do steru
umieszczonego w tylnej części łódki.
- Ahoj, przygodo! – kobieta zawtórowała
mu ze śmiechem, rozsiadając się w słońcu.
Powoli opuścili przystań
pełną małych, prywatnych statków. Mieli coś do zrobienia, lecz tak naprawdę nikt
ich nie poganiał. Dlatego już po chwili zrezygnowali z pracy silnika na rzecz
siły żagla. Chwilę zajęło im ustawienie się pod odpowiednim kątem, wiatr zdawał
się nadzwyczaj kapryśny. Kluczyli między wyspami, nie mając konkretnie obranego
celu. Grzesiek zerkał na mapę, by kierować się w odpowiednim kierunku oraz
wiedzieć później, jak oznaczyć teren pobrania obiektów. Płynęli pasem
granatowej głębi, trzymając się z dala od czerwonych plam. Nie było sensu igrać
z losem, tym bardziej gdy powiewy powietrza nie należały do
najprzyjaźniejszych, a Adriatyk przybrał nietypową, ciemną barwę. Lazur mieszał
się z czernią, wyraźnie oddzielając się od nieba. Dziwny stan morza dawał
naukowcom możliwość pobrania ciekawych próbek. W żadnym razie nie poczytaliby
tego za zły znak. Kolor wód zmieniał się tu często, czasem nawet co kilka
metrów, a w przystani potrafił jednego dnia być zupełnie inny niż poprzedniego.
Jednak zazwyczaj toń wahała się między turkusem a błękitem. Fale były wręcz
niewyczuwalne, poddawały się Pogwizdowi, opływając go łagodnie.
Tuż przed południem wypłynęli
na względnie otwarte morze. Zatrzymali jacht, pozwalając mu swobodnie dryfować.
Brunet wyciągnął z wiklinowego kosza plastikowe kieliszki i butelkę czerwonego
wina, po czym dołączył do Nadii opalającej się na dziobie. Skąpana w górującym
słońcu wydawała się jeszcze delikatniejsza, jakby krucha.
- Kochanie. – Usiadł przy
niej, napełniając lampki. – Oto nasza dzisiejsza romantyczna kolacja – wyjaśnił
z szarmanckim uśmiechem. Jego złocista skóra doskonale prezentowała się w
pełnym słońcu.
- Nie ma to jak kolacja w
południe – skwitowała radośnie kobieta, opierając się na łokciach. Odebrała od
męża naczynie w geście toastu. – Żeby już nic się nie zmieniało, bo tak jest
idealnie – wyszeptała, by nie zapeszyć, i skwitowała swoje marzenie pocałunkiem.
Beztrosko spędzili całe
popołudnie. W okolicy byli praktycznie sami. Jedynie od czasu do czasu po
widnokręgu przepływał statek wycieczkowy. Na powrót zdecydowali się dopiero,
kiedy złota kula wyraźnie zbliżała się ku zachodowi. Wyciągnęli z wody
doczepione do burt jachtu próbniki i rozwinęli żagiel.
Jeszcze zanim wpłynęli między
wyspy, wody wypełniły się czernią. Wszystkie krążące wcześniej wokół statku
żyjątka odpłynęły. Niebo zaszło smołą.
- Zapowiadali na dzisiaj burze? – zapytała zdezorientowana
blondynka, wpatrując się w firmament. Nie otrzymała odpowiedzi. Jej partner
zerkał to w dół, to w górę, zastanawiając się nad przymusowym postojem na którymś
z najbliższych lądów.
Nawet wytłumaczenie tych
zjawisk gwałtowną burzą było, delikatnie mówiąc, naciągane. Nad nimi rozciągała
się warstwa ciemności wręcz lepkiej, spływającej do morza w postaci ołowianej
mgły. Prąd sprzysiężony z silnym wiatrem porwał Pogwizd. Pchał go zadziwiająco szybko
w bliżej nieokreślonym kierunku. Ciemny pył osadzał się na żaglu. Grzesiek
złapał ster, nagle przytomniejąc. Jacht zmierzał w kierunku niewielkiej wyspy,
wcale nie zwalniając. Wręcz przeciwnie, gnany sporymi falami cały czas
przyspieszał.
Nadia siedziała sparaliżowana
na bakburcie, obserwując ciągle czerniejące niebo. W jej oczach znów malował
się strach, zupełnie zszarzały. Drobna twarz straciła swój codzienny wyraz
radości. Pobladła. Spojrzała na ukochanego, licząc na jego zdecydowanie i
gotowość do działania. Próbował przejąć kontrolę nad statkiem, sprowadzić ją na
początkowy tor. Jednak toń przesuwała go z ogromną prędkością, mimo jego
bezskutecznych starań. Mężczyzna był sfrustrowany. Nie był w stanie nic zrobić.
Bezsilność, która ujawniała się w całej jego sylwetce, długo miała go nie
opuścić.
Pogwizd dopadły pierwsze
krwawe krople. Wysoki wrzask połączył się z drapieżnym szumem rosnących fal.
Świat zniknął za zasłoną strachu. Małżonkowie stracili z oczu nawet siebie.
Powietrze stało się ciężkie. Zapach siarki wypełnił przepełnioną paniką
przestrzeń.
Bardzo ciekawie opisujesz i ciągle właściwie dzieję się jakaś akcja.
OdpowiedzUsuńJedyne do czego mogę się przyczepić to niejednolita długość akapitów, które stawiasz co jakiś czas.
Dziękuję, witam i mam nadzieję, że Cię nie zawiodę ;) Z tymi akapitami już tak mam, taki typ człowieka ;)
UsuńPiszesz znakomicie!
OdpowiedzUsuńMasz świetne opisy w których się zakochałam. Tak płynnie wszystko opisujesz, jakby nie sprawiało Ci to najmniejszego trudu. Pomysł oryginalny, akcja ciekawa. Tylko szkoda tego młodziutkiego małżeństwa - już zdążyłam polubić Grześka!
Pozdrawiam, M.
W takim razie nie mam dla Ciebie dobrych wieści.
Usuńdziękuję ;)
Za dobrze wykonaną robotę nominuję cię do Libstear Award! Gratuluję nominacji i talentu:)
OdpowiedzUsuńhttp://orbis-my-first-work.blogspot.com/p/libstear-award.html
Niewątpliwie klimatyczny rozdział, znakomicie napisany.
OdpowiedzUsuńCiemniejąca woda i mrok panujący nad małżeństwem idealnie skomponował się z kolorem tła za tekstem. Zdajesz sobie z tego sprawę? ;>
Twój styl strasznie przypomina mi sposób pisania jakiejś pisarki. Niestety nie mogę przypomnieć sobie jej nazwiska. Miała książka właśnie w podobnych klimatach, której tytułu też nie mogę skojarzyć.
Podsumowując, jestem bardzo zadowolona i czekam na rozdział trzeci.
Pozdrawiam.
No i to się nazywa porządny rozdział! Końcówka tak frapująca, że nie wiem, jak dotrwam do trzeciego. Wiem, że strasznie długo zajęło mi dotarcie tutaj, ale uwierz, twoje opowiadanie zapadło mi w pamięć i dlatego jednak mi się udało. ;) Jestem ciekawa, w jakiej postaci pojawiają się demony. Czy są to biblijne anioły zemsty, czy coś tak okropnego, że ludzie nazwali je demonami. Żal mi Nadii i Grześka (swoją drogą - mój tata ma tak na imię). Byli dla siebie najważniejsi, a teraz mogą już nie żyć. Wydaje mi się jednak, że pozwolisz im egzystować na tej wyspie, z dala od ludzi. Czy to możliwe, że przez burzę wjechali w czerwony obszar na mapie? Tak z tego wychodzi... Cóż, pozostaje mi czekać na następny rozdział.
OdpowiedzUsuńDodam jeszcze, że twoich postaci po prostu nie da się nie lubić.
Pozdrawiam, Wellesie
ksiezycowa-przeszlosc
Świetny rozdział, tak jak wszystkie poprzednie, które zdążyłam przeczytać.:)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się to, jak bawisz się słowem. Opisujesz wszystko w taki sposób, że wydaje mi się to takie realne, jak gdyby nie było to - tylko i wyłącznie - fikcją literacką. :)