Jeśli XII nie pojawi się do 20.10 - nie wiem, co robię z Teorią.
20.10 to deadline, który ustanawiam już ostatecznie (ta, jasne).

czwartek, 26 września 2013

III: Zamglony szum



                   Harmonijny, równomierny szum wypełniał pustkę. Jego powolna fluktuacja dawała zmysłom ukojenie. Rześki zapach jutrzenki drażnił wyschnięte nozdrza. Delikatna bryza muskała naskórek, dając uczucie lekkości, wolności wśród przestrzeni; przeciw niej działały tysiące igieł, wżynających się w plecy. Twardość podłoża przypominała o swojej obecności, jednak przy każdym ruchu spoczywającej na nim sylwetki, traciło swoją stabilność.  
                   Na brzegu spokojnego morza leżał nieprzytomny mężczyzna. Leniwe fale raz po raz opływały go, próbując zbudzić nieruchome ciało. Krwiste nacięcia zdobiły opaloną skórę, połyskującą w promieniach wschodzącego słońca. Przemoczone spodnie opinały jego uda, dryfując na płyciźnie. Ogrzane krople spływały po mokrym korpusie, zasilając królestwo Posejdona.
                   Chłodną dłoń przyłożył do czoła. Czuł ciężar każdej części swojego ciała. Napięcie rozrywało czaszkę. Dreszcz zimna przepłynął wzwyż, a potem się cofnął, zostawiając po sobie wrażenie lodowej oazy na samym środku pustyni. Przez ciemność zamkniętych powiek starała się przedrzeć jakaś bolesna jasność.  A dokoła panował szum.
                   Postanowił zaryzykować. Wsparł się na łokciach, aż udało mu się usiąść. Przetarł zamglone oczy. Chwilę jeszcze ich nie otwierał, napawając się ciszą. Ciepło ogarniało go z góry, nie pozwalając pokonać się falom przeszywającego mrozu. Spróbował rozejrzeć się dokoła. Uchylił powieki i momentalnie został oślepiony ciosem światła. Jego źrenice nie były na to gotowe. Osłonił twarz dłonią i bezmyślnie skierował wzrok w stronę źródła jasności. Słońce wisiało nieznacznie powyżej horyzontu, obdarowując swoją świetlistością cały świat. Wzeszło godzinę, może dwie temu.
                   –Are you okey? – Gdzieś wśród szumu rozległ się wysoki, kobiecy głos. Gwałtownie odwrócił głowę, jednak ten, tak, zdawałoby się, nieznaczny ruch niemal z powrotem pozbawił go przytomności. Wsparł się ręką, by nie wylądować znów na plecach. Dziesiątki drobnych ukłuć przeszyły jego wyczulone nerwy.
                   Zobaczył bladą twarz o błękitnych oczach. Jasne włosy dokoła niej. Wszystko jakby za zasłoną mgły. Jego umysł cierpiący od kolejnego bodźca.
                   – Nadia – wyszeptał. Nagle otrzeźwiał, skoczył na równe nogi. Zachwiał się. Rozejrzał się po bezludnej jeszcze o tej porze plaży.
                   Gdzie ona była? Nie wiedział, lecz odczuwał niepokój. Liczył, że zobaczy ją, śmiejącą się na jednej z huśtawek. Nerwowo błądził wzrokiem po kamieniach, lustrował taflę wody. Bezskutecznie. Zaczął miotać się, nie wiedząc, co powinien zrobić. Na wpół przytomny, obolały, a teraz również przepełniony strachem o nią, nie był w stanie myśleć racjonalnie.
                   Wiedział, gdzie jest. Rozpoznawał to miejsce. Znajdował się na wschodnim krańcu wyspy, w pobliżu największych kurortów turystycznych. Boso dotarł do nadmorskiej ulicy. Błąkał się po miasteczku, mając nadzieję na odnalezienie żony. Może przesiadywała w kawiarni lub wybrała się na zakupy? Dopiero, gdy dotarł do centrum, zrozumiał durnowatość własnego pomysłu. Usiadł na wiklinowym krześle, należącym do jednej z nieotwartych jeszcze restauracji.
                   Dzień dopiero budził się do życia. Ulice były puste, jedynie czasem leniwie przebiegł jakiś kot. Świat wydawał się tak spokojny, jakby nic nie mogło go zmącić. Zatrzaśnięte okiennice opływały światłem. Drzewa błyszczały kroplami rosy. Morskie fale szumiały w oddali. Poranek, jakich obserwował już wiele. Teraz jednak ta harmonia go irytowała. Odczuł jak niewiele jego wewnętrzne rozdarcie między niepokojem a rozpaczą znaczy dla okolicy, którą przecież pokochali. Najwidoczniej bez wzajemności.
                   Wraz z kolejnym promieniem słońca doznał olśnienia tak silnego, że niemal zsunął się z krzesła. Przecież to oczywiste, powinien sprawdzić czy nie zaprowadzono jej do tutejszego szpitala. Naturalnie. Każdy by tak zrobił. Znalezienie poobijanej, wyziębłej kobiety na wybrzeżu każdemu inteligentnemu człowiekowi kazałoby zabrać ją do szpitala. W żaden sposób nie kwestionując tego przekonania, ruszył przed siebie. Fakt, że nie do końca wiedział, w którą stronę iść, wcale go nie zrażał. Mieścina nie mogła być na tyle duża, by się w niej zgubił, mimo że wcześniej odwiedził ją może dwa razy.
                   Po orzeźwiającym spacerze, dotarł przed trzypiętrowy, pomalowany piaskową farbą budynek.  Pokonał mahoniowe drzwi, wchodząc do wyłożonego płytkami korytarza. Obszerny hol krzyczał pustką i światłem jarzeniówek. Przyzwyczajone już do jasności dnia oczy wzbudziły kolejną falę bólu.
                   Gdzieś we wnęce po lewej stronie ujrzał ladę. Podbiegł do niej, odruchowo uderzając w blat dłonią. Widok białej terakoty zaczynał go irytować. Rozważał pójście dalej, w głąb korytarza, gdzie musiały znajdować się sale z chorymi, bez wcześniejszej konsultacji z personelem.             Wątpił, że ktoś tu w ogóle pracuje.
                     –Spokojnie, spokojnie. – Z pomieszczenia ukrytego w kolejnej wnęce wyszła starsza kobieta. Z narzuconym na ubranie kitlem i parującą jeszcze kawą w dłoni. Postawiła filiżankę na ladzie, a jej poszarpana zmarszczkami twarz miała nie tyle pytający, co pretensjonalny wyraz. Ten szczegół umknął jednak Grześkowi, skupionemu na celu swojej wizyty.
                   –Szukam żony – wyrzucił z siebie szybciej niż by chciał; sprawiając, że ta prosta fraza stawała się ledwie zrozumiała.
                   –To chyba nie najlepsze miejsce na takie poszukiwania – odparła z uśmiechem. Przysiadła na wysokim stołku, wbiła wzrok w ekran komputera, najwyraźniej otwierając jakiś program. Założyła na nos okulary, zwisające wcześniej na jej szyi. – Nazwisko ukochanej?
                   Chwilę stał bez słowa, obserwowany życzliwie przez pielęgniarkę. Oszołomiła go ta lekkość, beztroska osoby, która może miała za chwile przekazać mu w jak złym stanie jest Nadia. Po prostu czekała, popijając espresso. W jej oczach nie ujrzał współczucia czy zaniepokojenia. Ta radosna obojętność złapała go za serce swą niewidzialną dłonią. Wyspa zdawała się zupełnie nie zwracać uwagi na dziejącą się właśnie tragedię.
                   –Chiazma – odpowiedział wreszcie słabym głosem. – Nadia. – Kobieta wpisała dane do systemu, przejrzała coś i pokręciła przecząco głową. Mówiła coś, lecz do jego uszu dolatywał jedynie szum. Ten sam, wypełniający przestrzeń, szum nicości. Poczuł jak traci równowagę. Właściwie był już przygotowany na ujrzenie żony nawet w najgorszym stanie, lecz bezpiecznej w szpitalnym łóżku. Resztkami zdrowego rozsądku powstrzymywał panikę. Oparł się o śliską ladę, wymamrotał coś niewyraźnie i chwiejnym krokiem ruszył na zewnątrz.
                   Szedł, ale podłoże zdawało się nie istnieć. Ściany były jedynie smugą gęstszej mgły na krańcach widnokręgu. Wpadł na drzwi wyjściowe i dopiero po chwili udało mu się wymacać klamkę. Gorące powietrze owionęło jego twarz. Na ulicach pojawiali się bezimienni ludzie. Nagle minęła go niebieska sylwetka.
                   –Panie władzo. – Ledwo powstrzymał się przed złapaniem ramienia policjanta. – Moja żona… Moja żona zaginęła – wyrzucił z siebie, chcąc pozbyć się tych słów, nie pozwolić im nabrać realności. Z ostatnią iskierką nadziei w źrenicach wpatrywał się w zaciekawioną twarz funkcjonariusza. Na szczęście nie uznano go za szaleńca, nie potraktowano zdawkowo.
                   Zaprowadził Grześka na komisariat, wypytując po drodze o szczegóły zajścia. Starał się czymś go zająć, by choć trochę się uspokoił; wytłumaczył, co właściwie się stało. Mężczyzna, który zaczepił go na ulicy był cały roztrzęsiony, miał zagubiony wzrok. Półnagi, bosy, z trzęsącymi się dłońmi wzbudził jego zainteresowanie, ale z czasem również niepokój. Wraz z kolejnymi pytaniami i nieskładnymi odpowiedziami na nie, młody mundurowy umacniał się w obawie, że szanse na odnalezienie kobiety właściwie nie istnieją. Ta wydukana opowieść przypominała mu znane z tradycji ludowej mity. Nie chciał jednak zabierać mu resztek nadziei.  Spisał odpowiednie protokoły, wypełnił formularze, zaparzył mu kawę. Gdy się trochę odprężył, poprosił kolegów, by odwieźli go do domu, a sam postanowił poinformować jego rodzinę, prosząc o przyjazd.
                   Kiedy tylko wysiadł z radiowozu i szedł nabrzeżem w stronę własnej posiadłości, jego wzrok bezwiednie podryfował w stronę przystani. Jego uwagę przyciągnęło zjawisko tak irracjonalne, że przez chwilę uznał je za złudzenie. Jednak zaraz dotarła do niego realność tego, co widzi. Podbiegł do zacumowanego jachtu. Pogwizd. Jakim cudem znalazł się w idealnym stanie w porcie? Był więcej niż pewny, że statek został uszkodzony, nawet jeśli przetrwał tę noc w jednym kawałku, musiały pozostać na nim jakieś ślady tego… No właśnie, nawet do końca nie wiedział czego. Wskoczył na statek. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo jak poprzedniego poranka. Pod pokładem znalazł nawet pustą butelkę po winie. Coś tu było bardzo nie w porządku. Przysiadł na ławce, nie rozumiejąc zupełnie ostatnich godzin swojego życia.

4 komentarze:

  1. Witaj!

    Trafiliśmy na Twoje opowiadanie całkowicie przypadkiem, ale spodobała nam się zarówno fabuła jak i Twój dobry styl pisania :)

    Chcieliśmy ci w związku z tym zaproponować współpracę:
    http://imageshack.us/photo/my-images/826/ofjo.jpg/

    Pozdrawiamy serdecznie i życzymy weny!
    Redakcja Bamagi

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak mi szkoda Grzegorza... Jednak i tak moje współczucie zostało przebite przez końcówkę, która nieco mnie zdziwiła. Czyli ta cała historia z jachtem w ogóle się nie zdarzyła? Bo chyba na to wychodzi. Strasznie ciekawi mnie, gdzie podziała się Nadia. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, to to, że utonęła, a tylko Grzegorzowi udało się przeżyć. W sumie nie taka irracjonalna historia. Tylko wtedy całą teorię psuje wciąż pływający jacht, który w takim wypadku musiałby być ruiną. Od drugiej połowy rozdziału czytało się bardzo fajnie, ale początek był ciężki, za ciężki. Jestem pod wrażeniem twojego stylu, metafor i słownictwa, ale mam wrażenie, że wszystkiego jest po prostu za dużo, przez co rozdziały czyta się dość ciężko. Może postaraj się pisać trochę lżej? Masz ogromny talent, naprawdę. Jestem pod wrażeniem. ;)
    Pozdrawiam, Wellesie

    ksiezycowa-przeszlosc

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, wiem, muszę przystopować z "barokowaniem". Staram się choć czasem wychodzi jak widać powyżej ;) Ten rozdział mam zamiar napisać jeszcze raz, za jakiś czas. Irytował mnie ten zastój, więc już dokończyłam tę wersję. W czwórce postaram się nie szaleć za bardzo.

      A Pogwizd... no cóż. W końcu jest bogiem, prawda? ;)

      Usuń
  3. Kolejny świetny rozdział :) Czytało mi się lekko i przyjemnie:)
    Ciekawa jestem, co się stało z Nadią, no i ten jacht wyglądający tak, jak gdyby nic się nie wydarzyło. :)

    OdpowiedzUsuń

Nie nadużywaj wieczności, demony patrzą. !