Zamiast przejrzystego powietrza,
dokoła rozlewało się rzadkie mleko, zamazując wszystko, co teoretycznie można
by było dojrzeć. Zszarzała, pozbawiona swej szlachetności, biel definiowała
świat, którego kontur widoczny był jedynie dzięki wysiłkowi. Lasy, morza, domy
– wszystko zostało obdarte z koloru i przypominało szkic komiksu. Krajobrazy
przesuwały się niespiesznie; one, jak i sylwetki bezbarwnych ludzi pozbawionych
twarzy pojawiały się gdzieś w oddali, przypływały tak blisko, że niemal ją
muskało. Później, zupełnie bezkompromisowo, zostawały daleko w tyle. Czasem
widoki majaczyły jedynie na jednej z płaszczyzn widnokręgu, niby w dole, lecz
wolno, chaotycznie wirowały.
Nadia obserwowała ciągle
zmieniające się obrazy. Mimowolnie się przemieszczała, goniąc, choć nie
wiedziała dokąd. Szarpało nią coś przypominającego wiatr. Unosiła się w
chmurze. Nawet nie próbowała z tym walczyć, podświadomie wyczuwając bezsensowność
takiego działania. Nie potrafiła zapanować nad swoim ciałem; co gorsza wcale go
nie odczuwała ani nie mogła dostrzec. Jedynym zmysłem, który zdawał się nie odmawiać
jej posłuszeństwa był wzrok, choć nawet jemu nie mogła zaufać. Krajobrazy
wyglądały nierealnie, jak wyrwane z niskobudżetowej animacji.
Aż wreszcie zapanowała
ciemność. I, choć trwała tylko chwilę, dała Nadii jakąś irracjonalną ulgę. Po
czasie, jakiego nie potrafiła określić, spędzonym na unoszeniu się w dziwnie
niezdrowej przestrzeni, jej umysł mógł wreszcie odpocząć. Wszechogarniająca czerń
była bezpieczną przystanią; stałym, nieruchomym obrazem.
Do momentu, w którym znów
poczuła, że spada.
Nie pojawiła się żadna smuga
światła; jedynie jakaś silna grawitacja ciągnąca w dół. W szoku chciała
krzyknąć, lecz nie zdołała wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Pęd powietrza
owiewał ją z każdej strony, zabierając oddech. Czuła chłód przesuwających się mas.
Tonęła w ciemności, nie mogąc sięgnąć dna. Strach przed ostatecznym zderzeniem
z podłożem i utratą resztek egzystencji narastał z każdą chwilą, każdym
rzekomym metrem. Straciła spokój, obojętność, które dotąd wypełniały duszę
kobiety. Chaos zagościł w jej wnętrzu, kontrastując z niezmiennością otoczenia.
Powietrze przenikało przez nią, kotłując się w klatce ciała.
Aż plecy Nadii uderzyły o jakąś
twardą powierzchnię. Lecz nie zahamowało to odczucia spadania. Coś kazało jej się
wyprostować. Ciężko łapała oddech, a raczej próbowała to robić. Tlen nie chciał
docierać do komórek jej ciała, gardło się zaciskało. Pędziła w dół coraz
szybciej, przyczepiona do sztywnej platformy. Chęć życia wypełniła ją
całkowicie, próbując zmusić do podjęcia działania, ale ogarnęła ją jedynie
niemoc względem miotającego nią zjawiska.
Wykrzywiła się boleśnie na
kształt łuku i z sinych ust wyrwał się przerażający dźwięk, przypominający
bardziej wrzask rodzącego się Minotaura, niż jakąkolwiek formę ludzkiego
krzyku. Powoli odzyskiwała czucie. Ból rozpływał się po jej ciele, docierając
do jego najdalszych części. Klatka piersiowa i brzuch kobiety unosiły się wysoko
nad ziemią, a zbliżenie do niej wydawało się czymś niemożliwym, niczym
zbliżenie tożsamych biegunów. Siła oddziałująca na tułów Nadii wyjątkowo mocno
akcentowała się w miejscu serca, powodując rwanie i palenie. Wrzeszczała dalej,
gdy pieczenie rozlewało się po jej narządach, wypalając je. Czuła, jak płonęły bezwładnie
opadające kończyny, krew w jej żyłach pulsowała jak próbująca wypłynąć lawa. Coś
próbowało rozszarpać ją na nieintegralne kawałeczki, kończąc tę mękę. Parzyło
ją własne ciało, a mózg i podbrzusze przemieniły się w obszary głębokiego zlodowacenia.
Wobec rozpalonego, gorejącego dziwnym, wewnętrznym ogniem organizmu, te dwa
miejsca dawały nie tyle ochłodzenie, co rozrywający ból, silnie kontrastując z
resztą ciała.
Upadła wreszcie bezładnie.
Dokoła zapanowała niemal kompletna cisza. Odruchowo próbowała łapać oddech.
Bezskutecznie. Poddała się. Przez kolejne długie minuty wypełniała ją pustka.
Nie czuła nic, niczego nie chciała, była zupełnie oniemiała. Leżała na nijakim
podłożu, nie wykonując najmniejszego ruchu; nawet jej płuca i serce pozostawały
w impasie. Znów nie słyszała nic; widziała ciemność, przez którą przebijały się
jasne punkty; pod sobą czuła grunt, którego usiłowała się złapać w obawie przed
ponownym spadaniem, lecz jej dłonie pogłaskały tylko ziemię. Była spokojna. Panika
uleciała, lęk odszedł wraz z bólem. Tkwiła w boskim odrętwieniu.
W miarę powrotu zmysłów, do
jej uszu zaczęły docierać szepty. Śpiewne, rytmiczne odgłosy układające się w
słowa, których w żaden sposób nie mogła zrozumieć. Momentami te dziwne pieśni
przypominały łacinę, momentami grekę, języki germańskie czy nawet szeleściły po
słowiańsku; jednak przeważająca ilość tych dźwięków nie przypominała niczego, z
czym dotąd miała styczność. Nie przeszkadzało jej to, wręcz dawało ukojenie. Brzmienia
przyjemnie rozpływały się do jej nerwach. Dziesiątki głosów układały ją do snu.
Poczuła przejmujące znużenie. Przed jej oczyma zamajaczyły kolorowe koła,
zatańczyły różnobarwne plamy. Odpłynęła by odpocząć.
Zerwała się na równe nogi,
niczym osoba, która pozwoliła sobie z rana na zbyt wiele drzemek. Rozejrzała
się po okolicy i szybko przetarła oczy. Co to właściwie miało być? Przeczesała
dłonią gęste, straszliwie skołtunione włosy. Wpatrywała się w dziesiątki
twarzy, a one wpatrywały się w nią. Stała pośrodku jakiegoś dziwnego kręgu –
jego wewnętrzną obręcz stanowiły czaszki wychylające się z rzeki długich,
zżółkłych nieco kości, zewnętrzną tworzyli ludzie siedzący na kolanach w jednakowych
odległościach, dokładnie obserwując Nadię. Ich blade twarze nie przedstawiały
żadnych emocji, nic prócz skupienia. Beznamiętnie lustrowali każdy jej ruch. W
milczeniu poruszali ustami, równo i jednostajnie. Żaden, nawet najmniejszy
mięsień ich ciała nie poruszał się w sposób niechciany, co w przypadku
większości oznaczało pełną stateczność. Ręce nieznajomych uniesione były
nieznacznie, wskazywali potok gnatów metr przed sobą. Ich źrenice pobłyskiwały
niczym gwiazdy, jedna za drugą, po kolei, sprawiając wrażenie dwóch białych,
radośnie ścigających się świetlików.
Przyjaciel Zagubienie
postanowił ją odwiedzić.
Dzień powoli wychylał się zza
horyzontu, szarówka zastąpiła już ciemność. Nadia mogła dostrzec otaczające ją
postaci i przedmioty, jednak raczej wolałaby tego uniknąć. Często miewała
dziwne sny: błądziła po lasach, uciekała przed mitologicznymi stworami czy stąpała
po oceanie próbując czegoś sięgnąć, a rankiem budziła się pełna niepokoju. Ten
rytuał nie przypominał jednak niczego, co znała lub o czym chociaż czytała. Nie
słyszała słów wypowiadanych przez zgromadzonych, ale czuła wibracje im
odpowiadające, które rozchodziły się rytmicznie i równomiernie, niczym tafla
spokojnego morza.
Nie widziała możliwości
ucieczki, choć właśnie ona była pierwszym rozsądnym pomysłem jej zamarzniętego umysłu.
Wydało jej się, że odzyskała zdrowy rozsądek, mimo wciąż przeszywającego ją
jednocześnie mrozu i gorąca. Senne mary zazwyczaj mają to do siebie, że w
najgorszym momencie się kończą i nie występują w nich zegary. Dla pewności,
rozejrzała się za tym drugim. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę z miejsca, w
którym się znajduje. Za plecami ciągle bacznie obserwujących ją ludzi znajdował
się las, gęsty na tyle, by między drzewami panował niemal namacalny mrok. Zadarła wzrok, by dojrzeć szarą płachtę niebios.
Zaklęła w myślach - własne gardło niezmiennie odmawiało posłuszeństwa,
przypominając zaciśniętą pięść - do tej pory łudziła się, że uda jej się
najzwyczajniej zbiec. Teraz zrozumiała, że w zaroślach nie miałaby żadnych
szans. Tylko na co oni czekają? Był to najbierniejszy z jej snów, już dawno
powinni ją zaatakować.
Drżąca cisza w jakiś
irracjonalny sposób sztywniała. Wtedy Nadia poczuła jak drgania szeptów zaczęły
przenikać jej ciało. Nerwy kobiety przekazywały niejasne informacje, powodując
chaotyczne ruchy. Nie potrafiła nad tym zapanować, ale jednocześnie, ku pewnej
radości kobiety, temperatura jej organizmu zaczęła się wyrównywać.
Głosy postaci tworzących
okrąg znów stawały się słyszalne, od cichego szeptu aż po bezwstydny, niemal gregoriański
śpiew. Powoli wstali, unosząc ramiona ku popielatemu niebu. Zbliżyli się do
równej linii kości. Ich oczy pobladły i straciły blask, wyraz twarzy jednak się
nie zmienił, tępo wpatrywali się w stojącą w centrum, rzucającą się bezwładnie
kobietę. Dźwięk przypominający trochę szelest, trochę trzask zaczął z cicha
akompaniować pieśniom. Gdy Nadii udało się spojrzeć w dół, zdziwiła i
przestraszyła się na tyle, że udało jej się na chwilę opanować własne ciało i
odskoczyła w tył, zanim zdała sobie sprawę, iż tam również zachodzi to dziwne
zjawisko. Rzeka gnatów zaczęła poruszać się, z wolna płynąć. Czaszki zwróciły
się w stronę wschodu, tkwiąc na swoich miejscach. Wokół nich sunęły setki kości
długich, pędząc niczym zachęcony promocją tłum. Mieszały się, przemieszczając
coraz szybciej. Ich szelest narósł wreszcie do rozmiarów, w których mógł godnie
konkurować z niskim śpiewem wypełniającym polanę. Las zdał się teraz bardzo
odległy, znajdowali się na afrykańskiej sawannie pozbawionej roślinności, pod
ich stopami układała się wysuszona trawa. Słońce w ciągu kilku chwil
przemierzyło nieboskłon, ponownie chowając się za linią widnokręgu.
Nadia poczuła jak ogarnia ją
słabość. Zdała sobie sprawę z czasu, przez jaki nie wzięła nawet jednego
oddechu, gdy zabrakło jej tlenu, przez co poczuła pieczenie w piersi. Zapadła
głęboka ciemność. Zniknął grunt pod jej stopami, jednak nie spadła. Znów trwała
w nicości. Tyle tylko, że tym razem ta pustka znajdowała się w samym środku
kręgu tworzonego przez szeleszczące i świecące gnaty. Rzeka kości uniosła się
chaotycznie, rozwarstwiając się i formując skupiska. Krążące obiekty zaczęły z
czasem układać się w sylwetki pozbawione kręgosłupa, nienaturalnie wykrzywione,
a zarazem krzyczące przeraźliwie. Trójgłowe monstra, przypominające zarówno
ludzkie jak i zwierzęce postaci, nienaturalnych rozmiarów szkielety zdeformowane
w każdy z możliwych sposobów, ilustrujące lęki obserwującej te dziwaczne
zjawiska kobiety. Tkwiła w mimowolnym bezruchu. Stwory wyrywały się w jej stronę,
człapały niekompletnym uzębieniem, walczyły ze sobą, lecz nie mogły opuścić
coraz szybciej wirującego kręgu. Jakaś precyzyjna siła kręciła nimi, utrzymując
wszystkie w jednej płaszczyźnie. Miotały się w cierpieniu, działając
bezmyślnie, prowadziły jakąś bezsensowną bitwę z każdym w pobliżu. Atakując się
nawzajem, szkielety traciły niektóre ze swych składowych kości, które stawały
się częścią przeciwnika, czasem całe sylwetki łączyły się w jedną, ogromniejszą
i straszniejszą, posiadającą nieproporcjonalnie długie nogi czy kolejną głowę
uczepioną na wysokości łokcia. Miały zdolność dekompletowania dowolnego
elementu swojej konstrukcji, a zarazem każdy cios sprawiał im ból, prowokując
kolejne wycie godne szpitala dla opętanych. Nagle wokół stworów pojawił się
biały ogień. Nie parzył ich, jedynie zamykał w obrębie swoich płomieni niczym
klatce. Pochłaniał je, wysysając z nich życiodajną magię. Złoty dym ulatywał
wzwyż, zataczał kilka pętli , zamieniał się w proszek i kierował w stronę
bezwładnej Nadii. Złocisty wicher omiatał ją na kształt tornada. Nie dotykał
wcale jej ciała, dając o sobie znać jedynie słodkim zapachem róż.
Gdy płomienie zgasły, przerażające
sylwetki rozpadły się, upadając dokładnie w miejsca, z których zostały porwane.
Unoszący się w ciemnej przestrzeni pył przywierał do ciała kobiety, wżynał się
pod naskórek, aż niemal całkowicie pokrył jej skórę. Nie powodowało to jednak odczucia
dyskomfortu, półprzytomnie patrzyła jak drobinki dryfują na niewyczuwalnym
wietrze, lądują na niej i stają się jej integralną częścią. Upojona zapachem palonych
kwiatów, wyciągała dłonie by dotknąć urojonych krzewów. Wydało jej się, że leży
na łożu wyłożonym płatkami róż, było jej tak niesamowicie wygodnie. Wtulona w
nieistniejącą miękkość, obserwowała dziczejący, piękny niegdyś ogród
przemieniający się w puszczę. Wysokie drzewa przesłaniały słońce, mordując
zachwycające swym wyglądem i wonią kwiatów krzewy. Zwierzęta spacerowały,
polowały, nie zwracając uwagi na dziejące się tuż obok nich nieszczęścia.
Stado wilków pojawiło się w
gęstwinie. Szare drapieżniki podeszły na skraj puszczy, ułożyły się między
dogorywającymi ogniem rozpaczy krzewami, wpatrując się prosto w oczy Nadii.
Leżały spokojnie, kiedy niewysokie rośliny dokonały samozapłonu. Żywe płomienie
opływały delikatnie ich liście, łodygi, pożerały jedynie kwiaty. Wytwarzały
równą łunę, która zdawała się je chronić. Zwierzęta spokojnie poukładały głowy
na łapach, jakby nie zauważały pożaru i ogień ich nie dosięgał. Wilki miały
zostać, trwać i walczyć. Wokół gorejących srebrzystym płomieniem krzewów
wytworzyła się mroźna aura. Zamiast parzyć, dawała ochłodę. Bujny las w ciągu
kilku chwil wypełniło zimne powietrze, a rośliny zamarzły i pokryły się cienką
warstwą szadzi. Wszystko rozpadło się na drobne, przezroczyste kawałeczki,
jedynie stado leżących zwierząt pozostało niewzruszone. Przypominające szkło,
maleńkie odłamki zniknęły w kilkukilometrowej przepaści, by wrócić z jej głębin
ze zdwojoną siłą i otulić Nadię na kształt koca, którego wcale nie chciała.
Kobieta trzęsła się z zimna, próbując zbudzić swoje ciało do ogrzania się i
zrzucenia lodowatej narzuty, zamiast tego, zaczęła na nowo rzucać się w
drgawkach. Wreszcie upadła na miękki, grząski grunt, okryta chłodem oraz
słodkim zapachem róż.
Dwa tygodnie temu zostawiłas u mnie komentarz w zakładce spam. Niestety dopiero teraz mam chwilkę, żeby na niego odpowiedzieć;) Krótkie streszczenie, które napisałaś bardzo mnie zainteresowało dlatego z przyjemnością będę czytać Twoje rozdziały. W najbliższym czasie postaram się nadrobić to co do tej pory napisałaś;) I mam pytanie, mam powiadamiać Cię o nowych notkach u mnie? Masz ochotę je czytać? Prosze o odpowiedź na moim blogu, w współpraca ruszy;)
OdpowiedzUsuńPiękna historia, po jednym rozdziale nie wiele mogę napisać, ale stwarzasz niesamowity klimat i piszesz tak, jakbyś chciała nas przenieść do innego świata... Bardzo czekam na kolejny post !!! <3
OdpowiedzUsuńWpisałam się w spamowniku, żeby ci tu nie zaśmiecać :) Masz fantastyczną i bogatą wyobraznię ! <3
Odwiedziłaś jednego z moich blogów. Jednak twój wpis nie zainteresował mnie. Zaczęłam się nudzić, postanowiłam jednak zerknąć na twoją stronę. Całkiem sympatyczny szablon. Zaczynam szukać, gdzie jest pierwszy rozdział i mam problem. Zirytowana przechodzę przez wszystkie zakładki i znaleźć nie mogę! Dopiero później odkryłam, że troszkę niżej znajduje się to czego szukam.
OdpowiedzUsuńWstęp jak wstęp, nudzi mi się, więc czytam dalej. Nagle zorientowałam się, że skończyły się notki. Twój blog wciągnął mnie niesamowicie. Akcja toczy się u ciebie powoli, mimo długich notek ( i dobrze, że takie są, nie lubię krótkich). Zrobiłaś coś, dla mnie niemal nie do pomyślenia. Twoje rozdziały niemal w całości składają się z opisów. Opisy zwykle mnie nudzą, a tu takie zdziwienie. Masz niesamowity styl pisania, a historia, którą opowiadasz jest dość niezwykła. Opisujesz niezwykle obrazowo i mam wrażenie, jakbym oglądała tą opowieść, a nie czytała. Cieszę się, że mnie znalazłaś i dzięki temu mogłam to przeczytać. Mam nadzieję, że jak najszybciej pojawi się kolejna notka. Chciałabym odkryć tajemnice tej wyspy i dowiedzieć się jaki jest los kochanków.
Pozdrawiam i życzę weny.
Naprawdę Ci dziękuje za odwiedziny na moim blogu. Mogę powiedzieć dosłownie to samo o Twoim opowiadaniu - jestem w stanie się w nim zakochać.Baa... już to zrobiłam. Przeczytałam wszystkie dotąd opublikowane rozdziały i jestem pod wrażeniem. Zaczytałam się... Tworzysz naprawdę piękną historię, która maluje się w mej wyobraźni z każdym przeczytanym wyrazem. Piszesz tak wspaniale... zazdroszczę talentu. Twoja opowieść będzie dla mnie inspiracją i motywacją by starać się lepiej pisać. Dziękuję za cenne uwagi i jeszcze raz dziękuję za pozostawienie ślad po sobie. Na pewno tu zajrzę, by dowiedzieć się więcej o losach Nadii i Grzegorza.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Kolejny świetny rozdział. :) Bardzo podoba mi się sposób, w który opisujesz wszystkie zdarzenia :)
OdpowiedzUsuń