Cesare minął cienką, nieco
lepką i zdecydowanie wyschniętą kotarę, ostentacyjnie zostawiając Mettię samą
ze swoimi pretensjami. Od razu poczuł się swobodniej, lżej, weselej. George
stał ciągle w tym samym miejscu, jego oczy zdawały się być puste. Nie ruszył
się nawet, gdy towarzysz podszedł do niego niebezpiecznie blisko i zmierzył go
wzrokiem, wzdechnął bezsilnie. Przez te wszystkie tygodnie zdolność Brytyjczyka
do czuwania nad własnym ciałem podczas mglistych wycieczek pozostawała na tym
samym, znikomym, poziomie. Cesare, we wciąż przepełniającej go irytacji oraz
wzrastającej obawie o nowicjuszkę, wygiął nienaturalnie palce. Przeczuwał, że
nie powinien zostawiać jej samej w obecności Mettii. Jednocześnie równie złym
pomysłem, jeśli nie gorszym, byłoby zostanie tam, narażanie się na potyczki z
nieprzychylną demonicą. Sprawę pogarszało jeszcze miejsce ich spotkania wraz z
obecnością nieprzytomnej topielicy, która dawała znaki życia, tak samo jak podstawy
by sądzić, że popadła w obłęd, co właściwie było równoznaczne ze śmiercią. Nie
mogli też zmierzyć się w siedzibie Primordialis. Było pewnym, że o wszystkich
pojedynkach i niesnaskach, wyprawach i każdym ruchu któregokolwiek demona
wiedziała. Miała nad nimi ciągłą kontrolę, choć nikt do końca nie potrafił
zrozumieć w jaki sposób. Nie wiedziała tego nawet Mettia, należąca do grona
najstarszych mieszkańców Wyspy, pierwszych tworów wiedźmy. Mimo to nie mogli
walczyć w jej sali. Primordialis ceniła sobie spokój, swoiście pojęty
tradycjonalizm oraz zdawała sobie sprawę z własnej władzy, przez co wymagała od
swoich demonów bezwzględnego szacunku, a przede wszystkim posłuszeństwa. Nieustępujące
starzenie, wzmagające się niszczenie ciała nie przeszkadzało jej w panowaniu
nad nimi. Jej siły pozostawały niezmienne. Mówiło się, że jej duch wraz z
mocami witalnymi coraz częściej ulatnia się w poszukiwaniu nowej formy
fizycznej, gdyż z tej, po kilkunastu stuleciach, będzie zmuszony wreszcie się
wynieść.
Cesare chuchnął niby od
niechcenia Georgowi w twarz. Ledwo powstrzymywał się przed wymierzeniem mu
najzwyklejszego ciosu w nos, kiedy ten raczył wrócić. Otworzył szeroko oczy i,
jakby zaskoczony bliskością kolegi, spróbował cofnąć się, lecz na drodze
stanęła mu zimna, szara ściana. Kopnął ją, a ona wydała z siebie cichy zgrzyt.
Jego noga zsunęła się na tyle zamaszyście, że musiał użyć drugiej by utrzymać
równowagę. Długie, jasne włosy uderzyły lekko o tors Włocha w wyniku zachwiania
całej sylwetki.
Cesare jednak wcale nie
zwrócił na to uwagi. Gdy tylko dojrzał ślad ducha w oczach młodziaka, odwrócił
się i powoli ruszył przed siebie. Wyszedł z ogromnego posągu tą samą drogą, po
czym skierował się w stronę zachodniego wybrzeża Wyspy.
– Zostawiamy ciała by były
bezpieczne lub by mieć kontrolę nad sytuacją w różnych miejscach – zaczął,
słysząc nierówne kroki George’a tuż za sobą. – Nie możesz tracić kontroli nad
ciałem. To cię go kiedyś pozbawi – kontynuował wypranym z emocji głosem, nawet
przez moment nie spoglądając na adresata swoich słów. Szedł cały czas typowym
dla siebie, miarowym krokiem, wpatrzony w przestrzeń przed nim. Jeszcze chwilę
rozważał wyłożenie mu fizjonomii i nierozerwalnego połączenia z ciałem demona.
Zrezygnował jednak z tego, nie będąc w humorze do prawienia kazań. Wytypowany
na opiekuna nowicjuszy w czasach, które sam ledwo pamiętał, całkiem dobrze
radził sobie z powierzonym zadaniem. Prawie wszyscy obecni mieszkańcy Wyspy
przebywali kiedyś pod jego skrzydłami. Czasem zawsze trafi się jednak mniej
pojętny uczeń.
Gdy dotarli na
wybrzeże, ich oczom ukazał się połamany kadłub jachtu, przy którym krzątało się
kilku półnagich mężczyzn. Cesare podszedł do nich i wspiął się na pokład, usiany ciągle
drobinkami potłuczonego szkła. Rozejrzał się i przysiadł na krawędzi statku.
Przez chwilę bez słowa przyglądał się pracy demonów, która zdawała się nie
przynosić zbyt wielkich efektów. Młodo wyglądający, radośni chłopcy o torsach
skąpanych w promieniach leniwie przesuwającego się w stronę horyzontu słońca,
również nie zwracali na niego uwagi. Zgodnie ze starym zwyczajem nie powinni
rozpoczynać żadnego rodzaju rozmowy, zanim Starszy jasno nie zakomunikuje
swojej obecności. Zachowywali się więc jakby wcale się nie pojawił. Tam
mocowali deski, tam ostrzyli noże, tam sprawdzali wytrzymałość lin. A wszystko
to wesoło pokrzykując, prawiąc wzajemne złośliwości i narzekając. Naprawa
jachtu, a raczej jego resztek, trwała już drugi dzień, a postępów wciąż nie
było widać. Co udało się zmontować na nowo, po jakimś czasie rozpadało się ku
licznym przekleństwom i okrzykom rezygnacji.
– Coś z tego w ogóle będzie?
– Cesare zapytał wreszcie, zeskakując ze stosu drewna, przypominającego statek
i obchodząc go dokoła. W ramach odpowiedzi usłyszał głośne parsknięcia śmiechu.
Czyjaś ręka objęła go, lądując na jego ramieniu.
– Słuchaj stary, myśmy już tu
wszystko naprawili, ale to się zwyczajnie kupy nie trzyma. – Postawny brunet przesunął
dłonią przed jego oczyma. Cesare przeciągnął przedramieniem po swoim czole
obserwując żmudnie idącą pracę. Zazwyczaj odnowienie wraku, a nawet zbudowanie
niewielkiego statku czy łódki od początku, trwało maksymalnie trzy doby.
– Świetnie – Włoch odsunął
się ostentacyjnie od Vedrana, zbliżając się do tyłu jachtu. Wyciągnął dłoń i
przejechał nią delikatnie po gładkich deskach. Już pod tak niewielkim naporem
czuł niestabilność połączeń kawałków drewna, pokrytych idealną warstwą białej
farby. – Może po prostu zapomnieliście jak to się robi? – rzucił z przekąsem,
nawet nie odwracając się do rozmówcy.
– Tak, samobójem w Sao Paulo
też myśmy mundial zaczęli. – Chorwat wykrzywił twarz w złośliwym uśmiechu. –
Łatwiej będzie to od początku sklecić. Te deski się na ognisko jakieś da…
–zaczął już mniej pewnie, znając niechęć Cesarego, jak i Starszych generalnie,
do jakichkolwiek zmian, szczególnie jeśli miały związek z rytuałami. Vedran
wzruszył ramionami, rozejrzał się, sięgnął po leżący nieopodal kawałek drewna.
Wrócił do prób naprawienia jachtu, cicho pogwizdując.
Cesare zlustrował młodszego
demona, wzdechnął ciężko, lecz nie miał siły ani pomysłu na dalszą polemikę.
Doskonale widział tuzin mężczyzn, starających się wykonać to, co do nich
należało. Choć w tym przypadku, z minuty na minutę, zdawało się to bardziej
niewykonalne. George wmieszał się już w ten niewielki tłum, przez co odczuł
ulgę – przynajmniej nim chwilowo nie będzie musiał się przejmować, a może i się
przyda.
Rytuał przejścia był procesem
dość skomplikowanym, a zarazem długim i trudnym w każdym ze swoich etapów. Jeszcze
przed jego rozpoczęciem, odpowiednio wcześnie, gdy tylko Primordialis
informowała ich o nowym spodziewanym rozbitku na brzegach Wyspy, trzeba było
rozpocząć przygotowania. Musieli dopilnować, by istnienie ich odosobnionego
skrawka Ziemi pozostało w zupełnej tajemnicy. Dlatego właśnie budowano kopie
rozbijanych przez demoniczne wiatry statków, odstawiano niechcianych przybyszów
na bezpieczne brzegi. A że w ciągu ostatnich miesięcy Starsi stwierdzali,
czasem nawet bez wiedzy Primordialis, by wszystkich rozbitków próbować przeprowadzać
przez rytuał przemiany, nastręczało im to jedynie więcej problemów, związanych
z odstawianiem nieużytecznych dla nich zwłok na wybrzeża. Co dziwne, Najstarsza
w żaden sposób nie komentowała tych samowolnych poczynań, prowadzących do
bezsensownych strat energii, czasu oraz narażenia Wyspy na odkrycie, gdyby
błędnie oceniono stan odrzucanych istot.
Cesare oparł dłonie na
biodrach i powoli obszedł dokoła niewielką budowę. Przez cały czas miał ochotę
powiedzieć im, by dali sobie spokój, ale ten dziwnie nienaprawialny stan jachtu
zbytnio go niepokoił. Mogła to być oczywiście zemsta jakiegoś niezadowolonego
demona lub zwyczajnie jakiś głupi dowcip. Nie był jednak w stanie określić jak
dokładnie miałoby działać ani jaki miałoby mieć cel. Gdy zatrzymał się na
wysokości dzioba jachtu, mężczyzna pracujący właśnie nad nadaniem mu
odpowiedniego kształtu odsunął się na chwilę by z trochę większej odległości
przyjrzeć się swojemu dokonaniu. Ledwo zdążył cofnąć się o kilka kroków, zanim
spora deska ozdobiona granatowym napisem uderzyła z głuchym hukiem o ziemię.
Młodzieniec przeklął pod nosem. Wtopił zrezygnowany, poirytowany wzrok w
kawałek drewna. Starszy podszedł szybko bliżej i podniósł tabliczkę. Jego usta
wykrzywiły się w zmyślnym uśmiechu, kiedy dostrzegł wykaligrafowane farbą imię
słowiańskiego boga.
– Pożyczę to sobie na chwilę
– rzucił, nie oczekując odpowiedzi. Przyglądał się desce, niczym swojej nowej
zdobyczy. Wodził po niej dłońmi, badając każdą z jej wypukłości. Po chwili
uniósł ją ku górze, w kierunku słońca i obserwował jeszcze przez kilka minut.
Odniósł nawet wrażenie, że wzmógł się wiatr, powietrze zgęstniało. Na Wyspie
Wilków nie należało to jednak do zjawisk dziwnych czy niecodziennych. Demonom
często zdarzało się wybierać na mgliste wycieczki.
Opuścił drewno, ściskając je
ciągle w dłoniach. Spojrzał jeszcze oględnie na pracę wokół jachtu, lecz bez
słowa odwrócił się i odszedł wzdłuż plaży. Sam nie do końca wiedział, co ma
zrobić. Owszem, powinien pomówić z którymś z Najstarszych albo nawet samą
Primordialis. Problem polegał na tym, że nie bardzo rozumiał zachodzące wokół
tej nowoznalezionej kobiety zjawiska. To anormalne przejście, wciąż nie był
pewien czy udane, uparcie rozpadający się jacht. Dostrzegał w tym logikę,
której nie był w stanie pojąć. Zaskakujące było również nagłe zainteresowanie
całą sytuacją Mettii. Owszem, mogło to wynikać z czystej ciekawości demonicy.
Tylko czemu sugerowała, że Cesare lub ktokolwiek inny planował jakiegoś rodzaju
dywersję. Mieszkańcy Wyspy Wilków generalnie byli zadowoleni z warunków na niej
panujących, a nawet jeśli było inaczej, to żadnego rodzaju przewrót nie za
bardzo miał szanse je zmienić. Ten niewielki ląd rządził się swoimi prawami od
paru tysięcy lat, więc czemu nagle któryś z jego podopiecznych miałby żądać
rewolucji. Pomysł ten wydawał mu się zupełne bezsensowny. Tym bardziej, że
Najstarsi mieli nad resztą humanoidów sporą władzę, wynikającą zarówno z ich
przewagi sił, jak i stażu panowania nad nimi.
Przemyślawszy całą sprawę
jeszcze raz, Cesare doszedł do prostego wniosku – czemu zamiast męczyć się z
Mettią nie miałby porozmawiać z innym z Najstarszych? Oczywiście, wybór tej
osoby nie powinien być przypadkowy. Nie mógł pozwolić sobie na wzbudzanie
podejrzeń. Intrygi Mettii nie były dla niego zagrożeniem – spokojnie
przekonałby resztę demonów, że są to jedynie wymysły jej zaborczego umysłu, ale
gdyby podobne przekonania narodziły się w umysłach większej ilości rdzennych osobników,
jego sytuacja stałaby się o wiele gorsza. To on odpowiedzialny jest za
wszystkie świeżynki, za doprowadzenie ich przejść do końca. Czy są udane, czy
nie. Do tej pory szło mu to całkiem nieźle, jednak wraz z nasilającymi się
przypadkami omylnego wybierania ofiar, Cesare czuł wzmagającą się wokół Wyspy
dziwną, nietypową energię. Przez pierwsze kilka miesięcy wmawiał sobie, że to
tylko jakieś jego urojenia – jest przewrażliwiony albo przechodzi jakąś
specyficzną fazę. Z czasem ośrodki silnej, odmiennej od ich, energii zaczęły go
niepokoić.
Delikatny, popołudniowy
wietrzyk napływający znad Adriatyku muskał jego ciało. Wpatrywał się w dal,
obserwując lądy, pełne ludzi nieświadomych skrywanej przez Wyspę tajemnicy.
Słońce obdarowywało jego jasną skórę swoimi ciepłymi promieniami. Znajdował się
na skalistej plaży, łączącej delikatnym deseniem dom przedziwnych istot ze
spokojnym morzem. Woda kołysała się leniwie, rozmawiając z przelatującymi
gdzieś w oddali ptakami. Jego twarz znów nabrała młodzieńczego wyrazu, oczy
zabłysły wspomnieniem tych spokojnych, dawnych lat. Z czasem coraz rzadziej i
mniej o tamtych czasach myślał. W ten sposób trwał bezboleśnie, pielęgnując w
sobie tylko dobre wspomnienia, starając się nie zadawać sobie pytań, na które i
tak nie istniały odpowiedzi. Uśmiechnął się do siebie, rozkładając ręce jak do
lotu.
Z tej krótkiej chwili
błogości wyrwał go dziwny prąd powietrza napływający z wnętrza Wyspy. Szybko
się ocucił, spojrzał za siebie. Nie ujrzał jednak nic prócz bujnych zarośli. Wzdychnął
ciężko. Zapewne nie była to nawet jego sprawa, jakieś demony próbujące pozbyć
się nawzajem siły czy rzadkie rytuały Najstarszych. Złe przeczucie nie dawało
mu spokoju. Wstąpił szybko między konary, lecz powiew energii ustał i nie był w
stanie go zlokalizować.
Wyrwany z prywatnej zadumy,
postanowił zabrać się za realizację swojego małego planu. Na rozmówcę wybrał
sobie jedną z czołowych Najstarszych, jego mentorkę, z czasów gdy rozpoczynał
swoją demoniczną egzystencję. Septima miała do Wyspy i wszystkiego z nią
związanego stosunek odmienny od większości humanoidów. Uważała swoje
przekleństwo za błogosławieństwo, Primordialis za osobistą dobrodziejkę,
władczynię przeznaczenia. Domyślał się, że znajdzie ją otoczoną wianuszkiem
nowicjuszy, zafascynowanych jej magicznymi opowieściami, z których część może i
wydarzyła się naprawdę, lecz większość była upiększoną przez kreatywny umysł
wersją rzeczywistości.
W miarę jak Cesare zbliżał
się do centrum Wyspy, fale energii wzmagały się, przeszywając go raz za razem.
Głęboki chłód przenikał jego ciało, przyprawiając o dreszcze. Drgania zmuszały
jego organizm do szybszej pracy. Z każdym uderzeniem, czuł jak uchodzi z niego
część sił. Spróbował wymknąć się z własnej sylwetki, by sprawdzić źródło tych
sygnałów. Coś zablokowało go, zamykając we własnym, słabnącym korpusie.
>>Mgła<<
Jestem tu pierwszy raz i powiem Ci szczerze, że Twój blog bardzo mi się podoba. Super piszesz, fajnie wszystko opisane. Nie jakieś masło maślane. :)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział :)
Zapraszam tez do mnie http://po-prostu-tylko-ja.blogspot.com/
Pozdrawiam.
Od dłuższego czasu, obserwuję bloga. Jest genialny, szablon wymiata, styl pisarski wymiata, a jeszcze historia którą stworzyłaś, to już w ogóle!
OdpowiedzUsuńRozdział był bardzo treściwy, dużo opisów, które były emocjonujące.
Dużo weny ci życzę i czekam na kolejny rozdział ;*
Mam wrażenie, jakbym czytała nie bloga, a książkę. I to naprawdę dobrą. Historia jest wciągająca, przeczytałam jednym tchem. Z chęcią będę tu od czasu do czasu zaglądać
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Wilczyca
Muszę przyznać, że gdy tylko znalazłam chwilkę wolnego czasu by zajrzeć na Twojego bloga to od samego początku Twój styl pisania i fabuła tak mnie porwały, że nie mogłam oderwać się od tekstu dopóki go nie skończyłam. W tym momencie bardzo żałuję, że na Twoim blogu pojawiło się tylko dziewięć rozdziałów. Z pewnością pochłonęłabym teraz drugie tyle, po to, by móc poznać dalszy ciąg. Pisałaś u mnie, że realia przedstawione w moim opowiadaniu są przerażające i przygnębiające. Zastanawiam się, czy Twoje własne słowa nie pasują również do tego opowiadania, które właśnie piszesz. Przerażająca jest wspomniana w Twoim opowiadaniu wyspa wilków i to co stało się z Nadią. Czy dobrze rozumiem, że ona stała się demonem? Co w takim razie z jej stęsknionym i zrozpaczonym młodym mężem? Jakim cudem on przeżył i zastał łódź na swoim miejscu a z bohaterką działy się takie dziwne rzeczy i tam jednocześnie jest ta sama łódź? To wszystko jest naprawdę intrygujące… Chciałam jeszcze dodać, że masz naprawdę niesamowite opisy a Twoja narracja jest prowadzona w naprawdę fajny sposób. Całość dopełnia jeszcze niesamowity szablon, który pasuje swoim nastrojem do przedstawionej przez Ciebie fabuły. Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału i czekam na niego z niecierpliwością :)
OdpowiedzUsuńDziękuję również bardzo za pozostawiony komentarz na moim blogu. Pozdrawiam ciepło i życzę dużo weny.
[giftmorder]
Realia Teorii są dla mnie o tyle mniej przerażające, co mniej realne/prawdopodobne. Moim zdaniem, oczywiście. ;) W Twoim tekście mowa jest (przynajmniej w prologu) o wydarzeniach, które - nie ukrywajmy - pewnie nie raz się wydarzyły. I dlatego dla mnie brzmią jak realne zagrożenie
UsuńDziękuję bardzo ! Tyle miłych słów...